TEGO MACIERZYŃSTWO CIĘ NIE NAUCZY

Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę byłam „zielona” w tematach rodzicielskich. Nigdy nie miałam na rękach niemowlaka, nie wspominając o noworodku. W życiu nie zmieniałam pieluchy ani nie karmiłam. Co się wtedy robi? Kupuje się masę poradników dla przyszłej mamy i godzinami czyta rady w internecie. Zanim Martyna przyszła na świat, byłam już eskpertką w każdym temacie dotyczącym rodzicielstwa, wychowania i pielęgnacji. Teoretycznie.

Druga ciąża okazała się bliźniacza. Znów więc zopatrzyłam się w informacje dotyczące wychowywania bliźniąt. Poznałam wszystkie możliwe polskojęzyczne strony, na których pisano o bliźniakach. I tym razem też byłam przygotowana na zostanie mamą wieloraczą. Teoretycznie.

W oczach znajomych jestem dziś świetnym źródłem informacji na temat macierzyństwa. Wiele koleżanek zwraca się do mnie o rady. Imponuje mi to. Lubię pomagać, doradzać, szukać rozwiązań wspólnie. Są jednak rzeczy, na które nie przygotujemy się nigdy. Możemy czytać dniami i nocami mądre podręczniki, ale zapomnijmy o wszystkim co dotyczy emocji…

Jestem dziś doświadczoną mamą 5,5-letniej Martynki i 16-miesięcznych bliźniaczek Pauliny i Liliany. Ale są rzeczy, których macierzyństwo mnie nie nauczyło:

  • CIERPLIWOŚCI – nadal przebieram nogami przed każdym ważnym wydarzeniem w życiu, tym razem życiu dzieci. Odliczam tygodnie, potem dni a nawet godziny do występu Martyny. Niecierpliwię się, gdy staram się ją czegoś nauczyć i poraz setny powtarzam to samo. Tracę cierpliwość, gdy rano chodzi po domu jak lunatyk, młodsze krzyczą, że głodne, zaraz trzeba wychodzić do przedszkola, a księżniczka dopiero sunie w kierunku łazienki, by umyć łaskawie swoje mleczaki.

  • OPANOWANIA STRACHU – zawsze byłam tchórzem. Bałam się nowej szkoły, nowej pracy, nowych obowiązków. Teraz boję się tego wszystkiego za swoje dzieci. Pierwszy dzień Martyśki w przedszkolu był dla mnie koszmarem. Mała bawiła się z iskierkami radości w oczach a ja w domu umierałam ze strachu, czy sobie poradzi, czy się odnajdzie w nowej sytuacji… Boję się, gdy chorują, gdy coś je boli… Panikuję przy większej gorączce…

  • IDEALNEGO PORZĄDKU – jako nastolatka w moim pokoju stał fotel zawsze zawalony ubraniami, na dywanie miałam stos porozrzucanych notatek, bo uczyłam się na podłodze. Teraz, gdzie nie spojrzę tam zabawki. W każdym pomieszczeniu jakaś pielucha i nawilżane chusteczki, żeby nie biegać. W torebce poza zwykłym kobiecym bałaganem z milionem paragonów, których nigdy nie mam czasu wyrzucić, można znaleźć drobne zabawki i chrupki kukurydziane…

  • ŁAGODNOŚCI – bo przecież teraz jako matka powinnam być oazą spokoju, przykładem dla potomków. Tymczasem wściekam się, gdy po raz kolejny małe marudy dają popalić. Bo ileż można wytrzymać? Ich gorszy dzień zawsze odbija się na moim nastroju, niestety.

  • UMIEJĘTNOŚCI KUCHARSKICH – nadal jestem lewa w kuchni. Kompletnie do niczego. Mimo, że dbam o to co jedzą moje dzieci i przykładam do tego dużą wagę to już wykonanie odpowiedniego dania pozostawia wiele do życzenia. Poza tym, powiedzmy sobie szczerze, zawsze łatwiej zrobić coś na szybko.

Na szczęście jednak uczę się na błędach a macierzyństwo nauczyło mnie tego, o czym w podręcznikach nie pisano. Nauczyło mnie bezwarunkowej miłości, nie przejmowania się drobiazgami, puszczania mimo uszu obcych komentarzy, asertywności i odwagi. Niczym lwica potrafię walczyć o dobro swoich dzieci. Macierzyństwo nauczyło mnie bycia dumną z córek nawet wtedy (albo zwłaszcza wtedy), gdy nie są idealne.

I w końcu, nauczyło mnie najważniejszego, że będąc nieperfekcyjną, też można być szczęśliwą.