Uczę się żyć. Każdego dnia uczę się żyć tak, by było mi dobrze. Czasem żałuję, że na moje samopoczucie mają wpływ inne osoby, a czasem się z tego cieszę. To zależy od tego, jakie emocje we mnie wywołują.
Od zawsze byłam osobą, która się przejmuje. Wszystkim. Tym, że dziecko ma katar i o Matko Boska! Na bank będzie z tego zapalenie ucha, potem krtani, a na końcu płuc. Tym, że jak wybuchła pandemia, to na pewno umrzemy. Tym, kiedy któraś córka dostawała gorączki to ja oczami wyobraźni widziałam drgawki gorączkowe i szpital. Przejmuję się każdym wyjazdem i planuję go od A do Z już miesiąc wcześniej. Wystąpienia publiczne powodują u mnie stres i bóle brzucha.
I na własne życzenie wciąż częstuję się kolejnymi lękami i tworzenie w necie wcale tego nie ułatwia. Myślę, że samo włączenie portali społecznościowych już jest dodatkowym źródłem stresu.
Bo kiedy próbuję nastawić się pozytywnie, że dzieciaki jednak siedzą w szkolnych ławkach i mogą uczęszczać na swoje ulubione, dodatkowe zajęcia, trafiam na pytanie: „jak myślicie, ile jeszcze pochodzą?” i tysiące odpowiedzi: daję max dwa tygodnie, do końca października, zimę spędzą na zdalnym! I sruuuu, moje nastawienie szlag trafił.
Albo kiedy ktoś rzuci pytaniem: „wasze maluchy też już chore?” i czytam: moje już drugi raz w ciągu miesiąca, my nie możemy wyjść z chorób, w klasie mojego syna dziś pięć osób na lekcji. I zerkam mimochodem, choć wcale nie chcę, kilkaset komentarzy. W mojej głowie wojna: jasna cholera, chorują na potęgę, więc to pewnie kwestia czasu kiedy padnie na moje.
I naprawdę nie wystarczy idiotycznie powiedzieć: wyłącz tv, włącz myślenie, bo to jest głupsze niż może się wydawać. Informacje to nie tylko TV. Wystarczą media społecznościowe i zwykły post koleżanki, tytuł artykułu, który się wyświetli albo zwykła rozmowa z sąsiadką.
Otacza nas pandemia negatywnych emocji, hejtu, pesymizmu i nastawiania się na najgorsze. I choćbym nawet napisała najbardziej optymistyczny, radosny i pozytywnie nastawiający tekst, ZAWSZE znajdzie się ktoś, kto pociągnie w dół. A za nim poleci reszta. Jakbyśmy uwielbiali taplać się w błocie, przyciągać chmury i czekać kiedy pierdyknie.
A ja próbuję wdrożyć w życie: NIE MARTW SIĘ NA ZAPAS. ZACZNIESZ SIĘ MARTWIĆ WTEDY, KIEDY NAPRAWDĘ BĘDZIESZ MIAŁA KU TEMU POWÓD. I przyklejam uśmiech, na przekór wszystkim statystykom, prognozom i pesymistycznym komentarzom.
Pożyjemy, zobaczymy. Skoro nie mam powodów do zmartwień, to nie będę ich na siłę szukać.