Kiedy Martyna zaczynała swoją przygodę z edukacją szkolną napisałam tekst o tym, że nie zamierzam odrabiać z nią zadania domowego (TUTAJ). Ileż ja wtedy dostałam wiadomości, że „pożyjemy, zobaczymy”, że „przekonasz się w starszych klasach jak bardzo się mylisz”, spora część czytelniczek uznała mnie za naiwną. Trzymałam się swoich zasad i swoich postanowień. Dziś Martyna jest uczennicą klasy piątej. Absolutnie samodzielną uczennicą, która przychodzi po pomoc jedynie z zadaniami matematycznymi. I to nie wszystkimi, a wtedy, gdy tej pomocy potrzebuje. Tadam!
Czy wszystkie moje zasady się sprawdziły? Nieskromnie powiem, że tak. Błędy też popełniałam, a jakże! Ale udało się je naprawić. Teraz do pierwszej klasy poszły moje bliźniaczki, a ja wszystkie te reguły powielam. Dlatego chcę Wam dziś pokazać, co sprawdza się w naszym domu i dlaczego tak stawiam na samodzielność dziecka.
Podstawowa sprawa: dzieci są RÓŻNE! Nie wszystko sprawdzi się u wszystkich. Krzyś może uczyć się szybciej od Marysi, a Marysia może być bardziej samodzielna od Karoliny. I tak dalej. Więc nie patrzmy na to jak na wzór.
Możesz ułatwić życie sobie i dziecku:
1. Przygotowując dzień wcześniej ubrania do szkoły. Niby takie proste, a jednak część z nas o tym zapomina, a potem rano miewamy bunt, że spodnie za krótkie, że tej bluzki nie ubiorę, że zimno, a bluza brudna. Co więcej, to dzieci same te ubrania sobie wybierają, a ja jedynie sprawdzam czy są dobrane adekwatnie do pogody. Bo szczerze mówiąc, mam gdzieś czy córka weźmie czerwoną koszulkę z kotkiem, czy niebieską z żółtym kwiatkiem i czy spodnie pasują do całości. To ona ma się w tym dobrze czuć, nie ja.
2. Nie pakując plecaka dziecka. Niech dziecko od początku uczy się robić to samodzielnie. Lilka i Paula nie czytają jeszcze samodzielnie, więc to ja siadam z planem lekcji i mówię im jakie mają lekcje następnego dnia. Jednocześnie patrząc, czy odpowiednie książki i zeszyty lądują w plecaku. Za chwilę będą to robić już beze mnie. Nie ma innego sposobu na to, by się tego nauczyły.
3. Odpowiednio wcześniej kładąc je spać i (ważne!) odpowiednio wcześniej je budzić. Są takie dzieci jak moja Martyna, które zrywają się równo z budzikiem i takie jak moje bliźniaczki, które muszą „odleżeć” swoje, czyli jakieś 10 minut zanim zaczną kontaktować. Budzę je więc 10 minut wcześniej niż rzeczywiście wypadałoby, żeby miały czas na to swoje leżenie. Wtedy i one wstają uśmiechnięte i ja mam poczucie, że się nie spóźnią.
4. Nie odrabiając zadań domowych za dziecko. Ani z dzieckiem. Serio. Przez pierwszy rok Martyna siadała z ćwiczeniami w salonie i odrabiała zadanie domowe. Sama. Ja od czasu do czasu zerkałam jej przez ramię, żeby sprawdzić czy sobie radzi. Byłam obok, gdyby potrzebowała pomocy. Nic poza tym! I co ważne: jeśli czegoś nie potrafiła (lub nadal nie potrafi) to ja nie robię tego zadania za nią, tłumacząc jej dlaczego liczymy tak, tylko naprowadzam ją na to rozwiązanie. W ten sposób, by miała poczucie, że sama je rozwiązała.
5. Nie wymagając piątek i idealnego świadectwa. Będę to powtarzać w nieskończoność: piątka z polskiego w podstawówce ma się nijak do dalszego życia. Zawsze mówię dzieciom, że to starania są najważniejsze, a wynik może być różny. Żeby szukały swoich pasji, mocnych stron, rozwijały swoje umiejętności, a czy pan/pani oceni je na tróję, czwórę czy szóstkę nie ma takiego dużego znaczenia. Dopóki będą czuły, że same z siebie są zadowolone – wszystko jest ok. Warto też zauważyć, dlaczego dziecko nie cieszy się z czwórki… Być może czuje jednak presję w domu. Dzieci są różne. To Wy znacie swoje najlepiej. Obserwujcie. Wychodzę z założenie, że lepsza samodzielna trója, niż piątka rodzica.
6. Nie zmuszając do dodatkowych zajęć. Zachęcać – owszem. Ale nigdy zmuszać. Nie zapisujcie dziecka na kolejne zajęcia tylko dlatego, że koleżanki z klasy są zapisane. Pozwólcie zrezygnować z gry na pianinie, jazdy konnej czy siatkówki, jeśli tego nie czuje lub coś innego bardziej mu odpowiada. Swojej pasji czasem szuka się pół życia, więc nie ma co wymagać, by kilkulatek określił już teraz, że piłka nożna to jego życie. A jeśli nie chce pójść na żadne dodatkowe zajęcia? To niech nie idzie. W czym problem?
7. Nie bojąc się stawiania wymagań swojemu dziecku – szkoła i tak je będzie stawiać. Obowiązki będą kiedyś ich naturalnym środowiskiem. Wiem, że są domy, w których mówi się, że dziecko ma się przede wszystkim uczyć, a resztę ogarnia mama. No nie. Powinno potrafić samo posprzątać swoje zabawki, wynieść po sobie talerz i kubek, opróżnić i załadować zmywarkę, odkurzyć, umyć podłogę. Oczywiście, że nie codziennie. Ale umówmy się, siedmiolatek to nie dwulatek. Kiedy ma się tego nauczyć? Jak założy własną rodzinę? Trochę za późno.
8. Nie strasząc szkołą. Jeśli dziecko przez pięć dni w tygodniu ma chodzić do szkoły to strasząc nią wyrządzamy mu straszną krzywdę. Spięte, zestresowane dziecko, które szkołę będzie kojarzyło jedynie z nauką i obowiązkami będzie nieszczęśliwe. Taki maluch nie kojarzy książki z czymś fajnym. Nie interesują go informacje z przyrody, nie chce się uczyć języka obcego, bo dla niego to jedynie stres.
Tak funkcjonujemy w naszym domu. Weź z tego to, co Ci się przyda. Pamiętaj, że błędy i tak będziemy popełniać, nie ma co się samobiczować. Ale warto czasem skorzystać z doświadczenia innej mamy.
Udanego roku szkolnego!