jak budować więź z dzieckiem

JAK BUDUJĘ SILNĄ WIĘŹ Z DZIEĆMI (CODZIENNIE)

 


Zostałam młodziutką mamą, która nie miała pojęcia o wychowywaniu dzieci. Naczytałam się poradników, ale kiedy wzięłam na ręce córkę po raz pierwszy wiedziałam, że jestem totalnie zielona. Większość spraw związanych z rodzicielstwem rozwiązywałam na tak zwanego “czuja”. Wierzyłam swojej intuicji, która nie raz walczyła z tym, co podpowiadały książki.


Nie wiedziałam jeszcze w jaki sposób chcę wychowywać swoje dziecko. Wiedziałam (i tego akurat byłam pewna!), że chcę stworzyć silną więź między mną a córką. Tak silną, jak sama mam ze swoją mamą. Od początku robiłam wszystko, by moje dziecko czuło, że może mi ufać. Że jestem obok i może liczyć na moje wsparcie. Nigdy jej nie uderzyłam, nigdy nie skrzywdziłam, choć jednocześnie popełniałam jakieś błędy.


I wszystko skończyłoby się dobrze. Mogłabym napisać, że żyłyśmy długo i szczęśliwie. Ale nie. Bo potem pojawiły się kolejne dzieci. Jej siostry. A ja stanęłam przed trudnym zadaniem. Jak stworzyć taką więź z całą trójką? Dlaczego mam być blisko tylko z jedną, skoro wszystkie kocham jednakowo? Jak podzielić czas sprawiedliwie? Co zrobić, by żadna z nich nie czuła się pokrzywdzona? Niemożliwe? Możliwe.


Jak budować silną więź z dzieckiem?


Dotyk. Poczucie bliskości jest niezwykle ważne. Budzę je wcześniej, żeby potem nie gonić do przedszkola i szkoły. Mamy więc czas, żeby dzieci spokojnie wybudziły się w swoich łóżkach, a ja wędruję wtedy od jednej do drugiej i tulę, całuję, głaszczę. W ciągu dnia przytulamy się spontanicznie. Kiedy usiądzie któraś obok mnie albo po prostu sama wpadam na pomysł, żeby się wspólnie powygłupiać. No i oczywiście wieczorem, gdy leżą już w swoich łóżkach. Wtedy tuleniom nie ma końca.


Emocje. Staram się rozumieć emocje dziecka. Kiedyś myślałam sobie: “czemu znowu płacze, czy nie może dać mi chwili spokoju?”. Trochę czasu mi zajęło zanim zrozumiałam, że dziecko nie płacze dlatego, że chce mi zrobić na złość. Jeśli targają nim silne emocje to znaczy, że w jego mniemaniu stało się coś ważnego. Nawet jeśli dla mnie to błaha sprawa. Staram się więc rozumieć zarówno ten płacz, jak i złość i całą paletę innych emocji. To pomaga uspokoić się nie tylko dziecku, ale mi również. A dzięki temu moje córki wiedzą, że ich uczucia są dla mnie ważne.


Interesuję się życiem moich dzieci. Pytam o przedszkole i szkołę, o ich relacje z rówieśnikami, o to co dobrego i złego wydarzyło się w ciągu dnia. Jestem na bieżąco, a one wiedzą, że mogą ze wszystkim do mnie przyjść.
Mówię. Nie tylko “kocham cię”, ale również “lubię z tobą być”, “lubię jak mi coś opowiadasz”, “lubię patrzeć jak rysujesz”, zwyczajnie lubię.


Słucham. Nawet jeśli wiem co dziecko chce powiedzieć. Nawet jeśli wiem, że nie ma racji. Słucham do końca bez komentowania. Dopiero kiedy skończy, wtrącam swoje trzy grosze. Po pierwsze dlatego, że córki same zakomunikowały mi, że nie daję im się wypowiedzieć (ała!), a po drugie dlatego, że kiedy w końcu zaczęłam to robić, to one chętnie się przede mną zaczęły otwierać.


I najważniejsze: spędzam czas z każdą osobno. Żeby wiedziały, że każda z nich jest dla mnie tak samo ważna. Z tym miałam największy problem, ale i tu znalazłam rozwiązanie. Ze starszą córką, Martyną, po prostu wychodzimy z domu. We dwie. Do kina, na koncert, na zakupy. Mamy wtedy czas, żeby spokojnie sobie pogadać, powygłupiać się, pozwierzać. I tak, jestem absolutnie pewna, że nasza więź jest wyjątkowo silna. Z młodszymi wygląda to nieco inaczej. W związku z tym, że są bliźniaczkami, nie chcą wychodzić z domu bez siostry. I poza wyjściem do pediatry faktycznie nie zdarzyło się, żebym poszła gdzieś tylko z jedną. No i nie mam tyle czasu, by ciągle z kimś gdzieś chodzić. Więc jednego dnia proszę Lilkę, by pomogła mi zrobić kolację albo podawała ciuchy do prasowania (albo uczestniczyła w jakimkolwiek innym domowym zajęciu) i wtedy sobie rozmawiamy i spędzamy czas razem. A drugiego dnia proszę o to Paulę. Tym sposobem każda z nich ma mamę tylko dla siebie.


I wcale nie muszę tego pilnować. Z czasem to po prostu weszło mi w nawyk.


Nie pracuję, gdy są wszystkie w domu. Tak sobie wszystko ułożyłam, że pracuję do 15:00, potem jestem z dziećmi. Oczywiście, często bawią się same, a ja wtedy robię swoje rzeczy, ale jeśli tylko zechcą, jestem. Nie muszą prosić o moją uwagę.


Uważam się za dobrą mamę. Być może zbyt często krzyczę, zbyt często daję się ponieść emocjom, ale moje dzieci wiedzą, że mogą mi ufać i na mnie polegać. A to może się bardzo kiedyś przydać.