Najwięcej pytań jakie dostaję w okresie jesienno – zimowym, zaczynając już we wrześniu, a na marcu kończąc, to te o budowanie odporności dzieci.
Moje dzieci bardzo mało chorują. Ostatnio policzyłam, że Martyna raz w roku, a młodsze maksymalnie dwa razy (nie liczę tu sporadycznego kataru, ale prawdziwą chorobę). Co więcej, ich organizm świetnie radzi sobie z wszelkiego rodzaju infekcjami i bardzo szybko wracają do zdrowia. Jak to zrobić?
Przede wszystkim należy pamiętać, że nie jestem lekarzem i nie zdradzę jedynej właściwej drogi jaką należy podjąć z dzieckiem. Bardzo duże znaczenie ma wrodzona odporność dziecka. Oboje z mężem rzadko chorowaliśmy w dzieciństwie, więc myślę, że przekazaliśmy naszym córkom dobry materiał genetyczny. Poza tym, pamiętamy o tym, że tę odporność należy wciąż budować.
Największe znaczenie ma nasza dieta. I to w ciągu całego roku. Oczywiście, nie dajemy się porwać wariactwom, jemy czasem chipsy, niekoniecznie zdrowe przekąski i dajemy dzieciom słodycze, ale PODSTAWĄ ich żywienia są zawsze dobre produkty, warzywa i owoce. Nasze pięcioletnie córki doskonale wiedzą co jest zdrowe, a co nie. Co można i powinno się jeść codziennie, a na co można pozwolić sobie od czasu do czasu. Bardzo tego pilnujemy, bo sama mam problem z odstawieniem cukru i chciałabym im w przyszłości tego oszczędzić. Poza tym najczęściej pitym napojem przez nas jest… woda.
Dużo czasu przebywamy na świeżym powietrzu. Jeśli tylko nie leje i wiatr nie urywa głowy to wolny czas spędzamy na zewnątrz. Dodatkowo codziennie wietrzę ich pokoje i często je odkurzamy.
Myjemy ręce za każdym razem, gdy wracamy do domu.
Każdy z nas korzysta ze swoich szklanek i sztućców i nie całujemy dzieci w usta. Pisałam o tym TUTAJ, co znalazło naprawdę wielu przeciwników. Ale zdania nie zmieniliśmy i wciąż uczucia okazujemy sobie inaczej.
Mikstura. Tak ją nazywamy. Pijemy codziennie na czczo, a dzieci nie wyobrażają sobie poranka bez niej. SPRAWDŹ PRZEPIS. (polecamy dla dzieci, które nie są uczulone na żaden składnik).
I najważniejsza informacja moim zdaniem. Całą rodziną bierzemy wit. D3.
Okazuje się bowiem, że dzienne zapotrzebowanie jest tak wysokie, że nie jesteśmy w stanie osiągnąć go jedynie z pożywienia. Organizm człowieka syntetyzuje wit. D z promieni słonecznych i pokrywa 80% jej zapotrzebowania… ale trzeba wystawiać się na słońce. Warunkiem jest minimum 15 minut opalania, z odkrytymi ramionami, bez filtra ochronnego, między godziną 10:00 a 15:00. Po wakacjach raczej słabo z tym.
Co więc robić, by osiągnąć zalecaną dawkę witaminy, która poza wieloma pozytywami dla naszego organizmu, buduje również odporność? Podawać ją doustnie. ALE NIE W POSTACI SUPLEMENTU!
Istnieje ogromna różnica między suplementami z wit. D a lekami OTC (dostępnymi bez recepty). Uwaga! Producenci suplementów diety nie są zobowiązani do kontrolowania jakości swoich produktów. Co oznacza, że zamiast witamin możemy dostać nic nie wartą zawartość. Nie musi tak być, ale może. Ja tam na słowo nikomu nie wierzę 🙂 Natomiast lek musi być przebadany i skontrolowany, a jego zawartość ma dokładnie to, co jest napisane na opakowaniu. I ta gwarancja obowiązuje w czasie całej daty ważności.
Jak możecie się domyślić, stosujemy lek, nie suplement, choć nie zawsze tak było…
Jaka dawka? Najlepiej byłoby zbadać poziom wit. D we krwi, a potem dobrać odpowiednią dawkę z lekarzem. Zwłaszcza, gdyby okazało się, że mamy spore niedobory lekarz zwiększy zalecaną dawkę. Nie można robić tego na własną rękę, bo wit. D można przedawkować. Natomiast istnieją zalecenia dla osób nie będących w grupach ryzyka. Tu odsyłam Was do artykułu PANA TABLETKI (TUTAJ).
Podsumowując: w naszym przypadku jest to odporność wrodzona, prawidłowa dieta, świeże powietrze, mycie rąk, mikstura (która robi dobrą robotę) i wit. D3 jako lek. Tylko tyle czy aż tyle?