Moja historia to kompletny galimatias, który niszczy mnie od środka. Nawet nie wiem od czego zacząć. Jest mi poniekąd wstyd za samą siebie… za to, że nie potrafię dziękować Bogu czy losowi za to jakie wiodę życie….
Ale muszę od początku, żeby nakreślić co ze mnie za element. Męża poznałam gdy miałam 17 lat. To był czas, kiedy rozpaczałam po rozstaniu z “pierwszą miłością”. Imponował mi, bo był zupełnie inny niż były chłopak… taki dorosły jak na swój wiek (21 lat). Szybko zostaliśmy parą. On zakochał się we mnie bez pamięci, a mi to bardzo schlebiało. Czułam się taka dowartościowana, był zazdrosny. Chłopak z dobrego domu, zaradny, pracowity, mający swoją pasję (sport). Moja rodzina od początku go uwielbiała i uwielbia do teraz: rodzice, rodzeństwo, ciotki, wujkowie, same ochy i achy…
Po roku znajomości ja zaczęłam czuć, że czegoś mi w tym związku brakuje, ale nie umiałam ocenić dokładnie czego. Czułam, że nie umiem kochać go aż tak, jak on mnie. Ignorowałam te myśli i żyłam dalej. Wtedy, po roku związku, miałam pierwszy epizod. Poznałam chłopaka, z którym potajemnie spotkałam się kilka razy, takie niewinne flirtowanie. Ale sprawa szybko się zakończyła. Nikt o niczym się nie dowiedział, a mój związek trwał nadal.
Po kolejnych dwóch latach znów kogoś poznałam. Tym razem trwało to 3 miesiące, aż wszystko się wydało. Wtedy zakończyłam mój związek, ale i znajomość z tamtym facetem też. Jednak mój -wtedy jeszcze nie mąż- po miesiącu prosił, żebyśmy spróbowali jeszcze raz, że mi wybacza. Kochał mnie i wciąż chciał ze mną być. Wróciliśmy do siebie…
Pół roku później odezwał się do mnie były chłopak, po którym tak kiedyś rozpaczałam. I znów się zaczęło… Potajemnie pisanie, jakiś flirt, spotkania, on też był wtedy w jakimś związku, o który ja nie wypytywałam. Mój chłopak wtedy wyjechał. I gdy już praktycznie podjęłam decyzję, że nie mogę tak dalej robić, że chcę być jednak z pierwszą miłością.
Los ze mnie zadrwił i pewna tragedia, która się wydarzyła sprawiła, że zakończyłam tę dziwną relację z byłym( zabrzmiało groźnie, ale on żyje nadal, ma dzieci i podobno całkiem fajną żonę 😉 a mieszka parę domów dalej ).
Mój chłopak wrócił z wyjazdu i jakby nigdy nic, układałam sobie z nim życie. Wtedy się uspokoiłam. Były zaręczyny, po roku ślub, zaraz ciąża i mając 25 lat stałam się ustatkowaną kobietą z dzieckiem, w nowym domu, który wspólnie wykańczaliśmy. Starałam się zagłuszać myśli o tym, że nie zasługuję na mojego męża, że on jest w stanie zrobić wszystko, że jest mi oddany bez granic.
Żeby nie było, jestem dobrą mamą, uwielbiam moje dziecko. Mężowi, mimo wszystko, nigdy nie dałam odczuć, że coś jest nie tak. Jednak z tyłu głowy wiem, że to nie jest miłość mojego życia, że gdzieś w środku mam pustkę, bo nie kocham go tak, jakbym chciała. Bo po każdej głupiej książce albo filmie romantycznym płaczę, że mnie nie spotkała taka miłość. I tydzień “chodzę do tyłu “…
W tym momencie mam 30 lat i w moim życiu znów ktoś się pojawił. W pracy. Ktoś, kto zwraca na mnie uwagę, a ja zwracam uwagę na niego… To pierwsza taka sytuacja od ślubu. Niech mi ktoś powie, dlaczego ja tak robię??? To jest silniejsze ode mnie!
W domu kochający mąż i dziecko, a ja szukam “kwadratowych jaj”. Każdy mi mówi, że wyglądamy jak rodzina z obrazka, tylko zawsze na tym obrazku widzę siebie… tę złą… która nie potrafi docenić tego co ma… A co gorsze, nie umiem szczerze żałować tego co robię.
P.S. nie wiem czy w ogóle coś z tego rozumiesz, ale jest mi tak dobrze, że to wyrzuciłam z siebie…
Klaudia
#WASZEWYZNANIA to skryte maile, które publikuję za Waszą zgodą.
Jeśli chcecie podzielić się swoją historią piszcie na : kontakt@nieperfekcyjnamama.pl. Najciekawsze pojawiają się na blogu w każdą niedzielę.