My, matki, mamy tendencję do wpadania w skrajności. Albo wciąż narzekamy, jak bardzo jest nam ciężko, albo wręcz przeciwnie, zagryzamy zęby i udajemy, że wszystko jest dobrze. Z trudnością szukamy tego złotego środka.
Wszystkie emocje jakie towarzyszą na nam co dzień są zupełnie normalne. Ciesz się, gdy jest dobrze i humor dopisuje, ale pozwól sobie też na gorsze i leniwe dni. Tak dla zdrowia, żeby za chwilę znów poczuć radość. Inaczej się nie da. Słońce nie cieszyłoby nas tak bardzo, gdyby wcześniej nie padał deszcz…
Nadeszła jednak jesień, a to czas, w którym nasz kiepski humor się pogłębia. Brak wspomnianego słońca, długie wieczory, panujące zimno, nie sprzyjają naszej euforii. Do poprzedniego roku każdą jesień spędzałam “na smutno”. I choć właśnie rok temu spotkała mnie najbardziej przykra rzecz w życiu, bo śmierć babci, to postanowiłam, że dam sobie czas na ten kawałek “ciemnej” jesieni, a potem zrobię wszystko, żeby mnie nie przytłoczyła.
I choć wspomnienia wracają każdego dnia, choć jestem sama w domu z dziećmi, bo jedno się rozchorowało to wciąż szukam pozytywów. I o dziwo, znajduję je na każdym kroku, wciąż się uśmiecham i mimo, że padam ze zmęczenia to jest to absolutnie najwspanialsze zmęczenie na świecie.
Moje sposoby na jesienną chandrę:
1. Każdego ranka robię sobie listę rzeczy do zrobienia. To są zarówno trudniejsze rzeczy, jak wpis na blog, zdjęcia, spakowanie przesyłek, setki maili do odpisania, jak również najbardziej błahe i codzienne: ugotować obiad, wstawić pranie czy zrobić zakupy. Za każdym razem, gdy dana rzecz zostanie zrobiona, odhaczam ją. Nie mam ciśnienia na perfekcyjność, więc jeśli się nie uda to zapisuję tę rzecz na następny dzień. Wieczorem, gdy spoglądam na listę mam pełny obraz tego, jak wiele robię w ciągu dnia. I to jest bardzo pozytywna myśl, bo wcześniej często zdarzało mi się przeświadczenie, że zmarnowałam dzień. A tak wcale nie jest. Spróbuj sama, a się przekonasz.
2. Dbam o swoje potrzeby. Nie pozwalam już sobie na bezczynne leżenie i gapienie się w telewizor wieczorami. Oczywiście, tak też się zdarza, ale coraz częściej biorę do ręki książkę, co pozwala mi się odchamić po całym dniu jeszcze lepiej niż ogłupiające seriale wieczorem (spoko, “Na dobre i na złe” wciąż oglądam).
3. Rozpieszczam się. Do tej pory całą kasę przeznaczoną na zakupy wydawałam na dzieci. A to kurtki trzeba kupić, buty, kolejne zgubione nożyczki do szkoły… A gdzie w tym wszystkim jestem ja? Postanowiłam, że raz w miesiącu kupię coś tylko sobie. I to nie muszą być wcale buty albo torebka za 600zł, wystarczy zwykła bluzka za 25… Mała rzecz, a cieszy.
4. Pokochałam siebie. To już dłuższa droga, nie wystarczy czasem powiedzieć sobie “jesteś wspaniała”, choć od tego warto zacząć. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem pięknością, ale hej! dlaczego nie miałabym się tak poczuć? Taką mnie Boże stworzyłeś, taką mnie masz. I cóż, że niedoskonałą?
Wieczorami, zanim usiądę z herbatą i książką, zamykam się w łazience (tak, wciąż słyszę odgłosy płaczącego dziecka siedząc w wannie). W końcu zaczęłam używać innych kosmetyków niż te dziecięce. Serio, nawet twarz smarowałam dziecięcym balsamem, zapominając, że moja skóra już się starzeje i potrzebuję odpowiednich kosmetyków. A odkąd poprawiła się moja cera to poprawił się również humor. I to na tyle, że nie wstydzę się pokazać na instastories bez makijażu. Nawet do sklepu chodzę nieumalowana.
5. Uwaga, teraz możesz się zaskoczyć. Nawet mnie ten fakt zaskakuje, więc spoko. Sprzątam kuchnię wieczorem (tak, powiedziałam to!). Zanim dzieci wylądują jeszcze w łóżkach, ja mam już ogarnięte. Wiesz, jaka radość wstać rano i nie musieć zaczynać od porządków? Mam czas na ciepłą kawę.
6. Ten patent podejrzałam na instagramie u Oli Budzyńskiej (Pani Swojego Czasu). Słoiczek sukcesów. Wypisałam sobie na karteczkach wszystkie swoje sukcesy. Takie rzeczy, z których jestem cholernie dumna. I kiedy dopada mnie chandra, wyciągam sobie jedną, dwie, ewentualnie pięć, w zależności od osiągniętego stopnia smutku. I nagle okazuje się, że wcale nie jest tak źle. Jest świetnie.
7. A kiedy wpadam w totalnie najgorszy stopień chandry i nie chce mi się nawet książki otworzyć… oglądam kabaret. Może to głupie, ale czasem nie da rady się nie zaśmiać. A jak zaśmiejesz się raz, to potem leci.
8. I najlepsze lekarstwo na smutek. Gapienie się na śpiące dzieci. Często zakradam się do ich pokojów i tak sobie po prostu siedzę. Fala miłości jaka mnie wtedy zalewa nie może równać się z żadną euforią.
Spróbuj moich sposobów, jeśli jesień daje Ci się we znaki. I daj koniecznie znać, co się sprawdza u Ciebie. Radosnej jesieni!