Nie pierwszy raz dostaję komentarze w stylu: “po co robiłaś dzieci skoro teraz się tak męczysz?” albo “nie wstyd wam, wyrodne matki, tak narzekać skoro macie zdrowe dzieci?”. A wszystko to dlatego, że “odważyłyśmy” się cieszyć z końca wakacji. Bo w końcu będzie można odetchnąć choć pół dnia…
Okazuje się bowiem, że kiedy zostajesz mamą to powinnaś być najszczęśliwszą osobą na świecie. Już zawsze. Świątki, piątki i niedziele. Nie wolno Ci narzekać, bo przecież sama tego chciałaś i wiedziałaś czym może skończyć się seks. Jeśli sama się na coś piszesz to znaczy, ze bardzo tego pragniesz, a jak czegoś bardzo pragniesz to jakim prawem marudzisz? W dniu porodu powinno zakładać się nam różowe okulary, naciągać usta w nieustannym uśmiechu i nakręcić, żebyśmy wciąż mówiły jak to wspaniale jest być mamą.
Otóż nie. Macierzyństwo to ciężka robota. I kiedy cieszę się, że dzieci są w przedszkolu czy szkole, to wcale nie oznacza, że ich nie kocham i z czystym sumieniem pozbyłam się ich z domu. Kocham je całym sercem. Tak samo jak kocham ciszę, spokój, czas na porządki, pracę i obowiązki domowe, gdy nikt nie zabiera mojej uwagi. A tylko równowaga między tymi dwiema opcjami daje radość z macierzyństwa.
Kiedy rodziłam swoje dzieci nie decydowałam się na jedną, jedyną rolę w swoim życiu. Nadal chcę mieć czas dla siebie, odczuwać radość z wykonywanej pracy i móc skupić się dłużej niż godzinę w ciągu dnia. Tak, bardzo się cieszę, że moje dzieci mają szansę rozwijać się w świetnych placówkach, u boku wykwalifikowanych, fajnych nauczycieli. Bo kiedy one są w dobrych rękach to ja spokojnie mogę zająć się swoimi sprawami.
Mam czelność narzekać, mimo że cieszę się zdrowiem swoich córek. Mam prawo być zmęczona, wykończona i śmiać się ze śmiesznych memów pokazujących prawdziwe życie rodziców. Mam prawo mówić o tym, że mam dość zamknięcia w czterech ścianach i każdego dnia, który jest podobny do poprzedniego. Żadna matka z internetu nie może nazwać mnie wyrodną tylko dlatego, że nie podoba jej się moje narzekanie.
Jestem bardzo szczęśliwą mamą. Nikogo na świecie nigdy nie kochałam i nigdy nie pokocham tak jak swoje dzieci. Jednocześnie nikt inny nie pozbawia mnie tak bardzo energii i sił każdego dnia. Nikt inny nie podnosi mi ciśnienia (no dobra, jest jeszcze mąż). Co wcale nie umniejsza moich uczuć. Wcale.
Cholernie cieszę się tego, że wrzesień jest tak blisko. Że w spokoju popracuję i ugotuję. A potem odbiorę swoje pociechy z placówek i będę miała czas i siły, by poświęcić im całą swoją uwagę. “Po co robiłaś dzieci?” – właśnie po to. By założyć szczęśliwą rodzinę. A szczęście ma wiele twarzy i nie jest nim siedzenie z dziećmi w domu. Szczęście daje mi wiele rzeczy. Równowaga!
Nie pouczaj innych mam co mają czuć. Nie mów nikomu, że skoro się na coś decydował to teraz MUSI się jedynie z tego cieszyć. Nic nie musimy. Każda z nas przeżywa swoje macierzyństwo na swój sposób, jeśli Ty lubisz przebywać z pociechami 24 godziny na dobę, luz. Masz do tego prawo. Tylko nie mów innym jak mają żyć.
Moje nowe logo też nie wszystkim się spodobało. Ktoś napisał: smutne. A ja je widzę z jajem. Tak wyglądam każdego dnia. Jestem wykończona, choć nadal szczęśliwa. Dajmy sobie trochę luzu. Trzeciego dnia września odwieźmy dzieci do przedszkola i szkoły i nie bójmy się cieszyć. Ja umrę z radości. A po południu przywitam ich ciepłym obiadem i szarlotką. Bo w końcu zechce mi się ją zrobić. I usiądę z nimi do puzzli, bez narzekania, że miałam jeszcze prasować, kurze zetrzeć i zakupy zrobić. Będę cała dla nich. Tak właśnie widzę szczęście.