Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę ułożyłam sobie w głowie całe macierzyństwo. Niesamowicie cieszyłam się, że będę miała córkę, o której zawsze marzyłam. To było pierwsze dziecko w mojej rodzinie i wszyscy oszaleli na jej punkcie.
Przygotowując się do narodzin pierworodnej wiedziałam jedno, nigdy nie pokocham różu i nie pozwolę, by zrobiono z niej małego różowego, słodkiego cukiereczka w falbankach, koronkach i tiulu. Niestety, tak jak przypuszczałam, rodzina zasypywała nas właśnie takimi słodkimi sukienkami, bodziakami i kompletami dla dziewczynek, a ja nie chcąc robić nikomu przykrości, ubierałam je Martynie.
Ciężko było się przyznać samej przed sobą, że wygląda w tym wszystkim uroczo. W końcu przestałam zwracać uwagę na kolory, a oczy przywykły do różu. Jak się okazało, na szczęście, bo w wieku trzech lat Martyna pokochała róż miłością tak ogromną, że nie chciała założyć nic innego. Teraz już z tego wyrosła, a gust się zmienił, ale wtedy nie mogło być mowy nawet o białej bluzce jeśli nie miała choćby jednego różowego paska.
Dziecko ma swoje upodobania i czy nam się to podoba, czy nie… nie zmienimy ich. Nie warto z nimi walczyć, czasem wystarczy po prostu poczekać.
I teraz jestem właśnie na etapie czekania.
Kiedy okazało się, że druga ciąża jest bliźniacza i oto noszę pod sercem dwie dziewczynki wiedziałam, że w sprawie ubioru będę już konsekwentna. Nigdy nie podobały mi się jednakowo ubrane bliźnięta. Poza tym sporo czytałam o wychowywaniu wieloraczków.
Jednakowe stroje:
– zatracają indywidualność dziecka,
– powodują, że odbieramy dzieci jako jedność, a i dzieci same siebie traktują jak jeden organizm,
– zwracają uwagę otoczenia: “patrzcie idą bliźniaki!”.
Ponadto dowiedziałam się, że tylko leniwe matki ubierają dzieci w jednakowe stroje, bo nie muszą dbać o dwie odrębne garderoby.
Patrzę dziś na swoje czteroletnie panny i śmieję się w duchu. Te same sukienki, te same bluzki, nawet skarpetki na nogach identyczne. I choć we wczesnym dzieciństwie sporadycznie ubierałam je w takie same ciuchy, dziś nie ma mowy, by założyły na siebie coś innego niż siostra. Jeśli ubieram Lilce białą bluzkę to mogę mieć absolutną pewność, że Paula nie założy już niebieskiej. Jeśli Paula ma ochotę ubrać skarpetki z białą, ozdobną koronką to muszę mieć pod ręką drugą parę, bo Lila nawet nie spojrzy na te bez koronki.
Dziewczyny same decydują co chcą ubrać i choć powoli, malutkimi kroczkami zmierzamy do tego, żeby wybierały inne ubrania to jednak wciąż najczęściej są to te same zestawy. Na nic zdało się kupownie dwupaków, w których bluzka albo spodenki różnią się jedynie wzorem lub kolorem. Dziś jeśli kupuję dwupaki… to dwa. Nie walczę z nimi, nie namawiam, w sumie nie ma to dla mnie już takiego dużego znaczenia w co są ubrane. Jeśli chcą identycznie, proszę bardzo, wyrosną z tego.
Nie sądzę by jednakowy ubiór krzywdził bliźniaki, zwłaszcza kiedy do teamu dołącza starsze rodzeństwo. Zdarza się więc, że kupuję trzy identyczne zestawy. A one są wtedy zachwycone! Traktują się jak “kumpelki”, a mnie to zwyczajnie cieszy.
Nastanie dzień, w którym odkryją, że indywidualność jest piękna i że skoro różnią się charakterami i temperamentem to mogą różnić się także ubiorem. Powoli zaczynają się przełamywać. Baaaardzo powoli, ale nie ma już dramatu jeśli czasem podmienię spódniczki.
Piszę o tym, bo wiele osób pyta o ich identyczny ubiór na instagramie i zwyczajnie na ulicy. To nie tak, że rodzice bliźniaków traktują swoje dzieci jak jedność (choć pewnie i tak się zdarza), to również nie tak, że jest wygodniej ubrać dwie jednakowe koszulki (o dziwo, wcale nie tak łatwo dostać takie same rzeczy w tym samym rozmiarze!). Czasem po prostu decydują o tym dzieci. Czy im zabraniać? Luz. Po prostu wrzucić na luz.
I poczekać, aż zaczną się buntować, gdy kupię dwie jednakowe sukienki.