JAZDA BEZ TRZYMANKI

 

Macierzyństwo jest fajne. Jak jazda na rowerze.

 

Kiedy zostajemy mamami po raz pierwszy wszystkie zamieniamy się na jakiś czas w kilkulatki. I oto dostałyśmy nowiutki rowerek. Widziałyśmy już jak się na tym jeździ, podpatrywałyśmy innych. Ale teraz mamy swój własny i czas na naukę jazdy. Uśmiech od ucha do ucha. Nareszcie spełniło się to marzenie. Teraz będzie świetnie!

Wsiadasz na ten pojazd zwany macierzyństwem, trochę wysoko. Nieśmiało podnosisz jedną nogę, próbujesz się odepchnąć, ale tak bardzo skupiasz się na stopach, że zapominasz o kierownicy. Złapanie równowagi graniczy z cudem. Jak innym udaje się na tym przemieszczać? To niemożliwe.

Kolejna próba. Kolejna nieudana. Upadasz całym ciężarem ciała na twardą powierzchnię. Zdarłaś kolana. Boli. Podbiega mama, próbuje podnieść rowerek i ciebie. Dodaje otuchy, nie poddawaj się, w końcu się uda. Z drugiej strony stoi babcia i głośno komentuje, że “w taki sposób to ona się nigdy nie nauczy”. Że trzeba przy niej stać, podpierać, nie pozwolić upaść, bo się zrazi… Mama swoje, babcia swoje, więc tata przekrzykuje, że kierownicę musisz trzymać prosto. Za dużo słów. Za dużo rad. Chcesz przecież “siama”, jak to dziecko…

Siedzisz na tym cholernym rowerku – marzeniu i wiesz, że to będzie trudniejsze niż przypuszczałaś. Miała być radość, pojawia się strach. A co jeśli znów upadniesz? Drugi raz kolana będą bardziej boleć. Kogo słuchać, gdy każdy mówi co innego?

Podjeżdża Zuzia. Zuzia to koleżanka z przedszkola. Śmiga na swoim rowerku już od roku. Nie umiesz? Przecież to takie proste, patrz!

Chyba jesteś mniej zdolna niż ona. Dlaczego tak bardzo cieszy ją rowerek, kiedy ciebie właśnie sparaliżował strach. Wszystkie znane dziewczynki już sobie radzą, tylko ty oczywiście musisz mieć jakieś problemy.

Kolejny upadek. I kolejny. Czujesz jednak, że coraz sprawniej jeździsz. Właśnie przejechałaś pierwszych kilka metrów samodzielnie. I znów, kolejne metry. Ośmielasz się, brawo! Jedziesz. Teraz już zawsze będziesz rowerzystą. Tego podobno się nie zapomina. Jak cudownie…

 

Jeśli dziecko potrzebuje tylu prób, by nauczyć się jeździć na małym rowerku, dlaczego oczekuje się od nas, matek, że z dniem porodu będziemy już perfekcyjnymi mamami? Dlaczego nie pozwala się nam na popełnianie własnych błędów? Przecież to na nich najlepiej się uczyć. Próbować, sprawdzać, odważyć się, jechać…

Dlaczego każdy kto znajdzie się obok ma zawsze tyle złotych rad? Kiedy my tych rad nie potrzebujemy. Chcemy jedynie nauczyć się macierzyństwa, po swojemu. Cieszyć się nim, doświadczać. Jak wybrać, gdy każdy radzi coś innego. Cisza!

Nie chcemy wiedzieć, że Zuzia od początku czuła się świetną mamą. Że poradziła sobie bez wsparcia kogokolwiek. Że jest perfekcyjna w każdym calu. Bo ona też kiedyś po raz pierwszy została mamą. I musiała się samodzielnie odepchnąć na rowerku. Być może poszło jej lepiej, szybciej, ale jakie to ma znaczenie, skoro wszystkie w końcu wybieramy się w tę długą podróż rowerową…

I w końcu wszystkie mamy z tego radość.