Słowa “zaburzenie” i “opóźnienie” w przypadku rozwoju dziecka budzi ogromny niepokój wśród rodziców. Kiedy wydaje się wszystko w porządku, boimy się usłyszeć, że twój maluch odstaje od rówieśników, nie dorównuje im, a jego umiejętności są na szarym końcu.
Wszystkie moje córki wspaniale rozwijały się już od pierwszych dni życia, nawet bliźniaczki, które przyszły na świat siedem tygodni przed terminem, poza niską masą urodzeniową nie odstawały od rówieśników. Szybko zaczęły podnosić główkę, przewracać się z brzucha na plecy, raczkować. Cieszyłam się, że tak świetnie sobie radzą.
Dosyć szybko nauczyły się również prawidłowo trzymać kredkę, w wieku trzech lat przepięknie kolorowały. Lubiły słuchać, gdy im czytałam lub opowiadałam wymyślone historie. Nic nie mogłoby wskazywać na to, że dzieje się coś niepokojącego. Nic… poza brakiem mowy.
Podczas, gdy dwuletnie dzieci potrafią już składać krótkie zdania, moje dziewczynki mówiły zaledwie kilka słów. W tamtym czasie pocieszałam się tym, że ich starsza siostra przecież też zaczęła późno mówić. Martyna miała 2,5 roku, gdy poszła do przedszkola, które okazało się wspaniałą terapią, bo już po dwóch miesiącach trajkotała jak nakręcona. Jako jedna z pierwszych dzieci w jej grupie wypowiadała “r”.
Nie ma powodu do niepokoju, nie ma powodu… – powtarzałam sobie. Skoro ich siostra tak świetnie sobie poradziła to znaczy, że i one zaczną w końcu mówić jak ludzie.
Niestety czas mijał, a one wymyśliły sobie swój własny język. Porozumiewały się ze sobą bliżej nieokreślonym wzorem, którego domownicy się uczyli, by móc je zrozumieć. A miało być przecież odwrotnie, to one miały uczyć się naszego języka.
I tak, zrobiłam to. Włączyłam Google i zdiagnozowałam u nich szereg różnych zaburzeń, które nie dawały mi spać. Wokół wszyscy z niedowierzaniem słuchali jak dziwnym sposobem nasze dzieci komunikują się między sobą. “Powinny już dawno mówić”, “moje w tym wieku to już wszystko mówiły”, “ty lepiej idź z nimi do logopedy” – słyszałam.
A ja w tej swojej głowie powtarzałam, że potrzebują po prostu czasu. Ciągle pamiętałam Martynę i jej mowę. Zaczną.
Kiedy skończyły trzy lata moje obawy jednak rosły. Wyrzucałam sobie, że może to ja gdzieś popełniłam błąd. Bałam się specjalistów. Bałam się słów “zaburzenie” i “opóźnienie”, choć gołym okiem widać było, że ich umiejętności są niewystarczające. Dziś nie potrafię powiedzieć dlaczego tak bardzo bałam się tej wizyty, może gdzieś w głębi serca obawiałam się, że problem może być głębszy. Albo, że specjalista uzna, że wina leży po mojej stronie.
Diagnozę dostaliśmy już na pierwszej wizycie. Wybrałam najlepszy i najlepiej oceniany gabinet logopedyczny w Opolu. Prosty opóźniony rozwój mowy. Tak brzmiał “werdykt”. Jedna pani badała Lilę, druga Paulę w osobnym pomieszczeniu, żeby dokładnie zdiagnozować dwa osobne przypadki, a nie bliźniaki jako całość.
Panie zrobiły to bardzo profesjonalnie. Najpierw zapytały o badania słuchu, potem same sprawdziły czy rzeczywiście dziewczynki dobrze słyszą. Sprawdziły również ich umiejętności. Układanie prostego wzoru, rozpoznawanie elementu, którego brakuje na obrazku, znajomość kolorów i przede wszystkim rozumienie tego, co się do nich mówi. Obie panie nie stwierdziły żadnych widocznych uszkodzeń neurologicznych. Sprawdziły nawet wędzidełko pod językiem. Przyznały to, co sama wiedziałam, że to bardzo inteligentne dziewczynki. Test psycho-ruchowy również “zdały” celująco.
Spodziewałam się, że teraz czeka nas terapia logopedyczna, ale obie specjalistki jednogłośnie stwierdziły, że terapia nie pomoże. Potrzebują czasu. Być może problem tkwi w tym, że zbudowały sobie własną nić porozumienia i własny język, którym łatwiej się posługiwać. Powinny mieć kontakt rówieśnikami, by zobaczyły, że dzieci mówią inaczej.
Przedszkole. W tamtym czasie małe zostały przyjęte do przedszkola. Miały skończone 3,5 roku i nadal mówiły zaledwie kilkanaście słów, które ktoś obcy był w stanie zrozumieć. Choć pierwsza diagnoza uspokoiła mnie to z niecierpliwością czekałam na to co powie przedszkolny logopeda. A on powtórzył dokładnie to samo. Pozostało czekać.
Prosty opóźniony rozwój mowy. Dla rodzica nawet to brzmi strasznie, gdy wiesz, że zbliżają się czwarte urodziny dziecka, a ono nadal nie mówi tak jak powinno.
To na co tyle czekałam, stało się nagle. Dosłownie w ciągu tygodnia, miesiąc przed urodzinami moje dziewczyny zaczęły mówić CAŁYMI ZDANIAMI! Blokada została zerwana. Trzy dni przed urodzinami usłyszałam piękne, głośne, wyraźne KOCHAM CIĘ MAMUSIU! Potem “KOCHAM CIĘ TATUSIU”, a wieczorem jeszcze “KOCHAM CIĘ LODZICE”. Płakałam. Wiedziałam, że kolejny etap mamy za sobą. Kiedy małe wróciły po majówce do przedszkola panie nie mogły nadziwić się jak bardzo można przeskoczyć tyle etapów w rozwoju. Nie było wypowiadania pojedynczych słów, łączenia ich w proste zdania itd. One po prostu zaczęły mówić. Jak ludzie. Po polsku.
Dlaczego o tym piszę? Kiedy na swoim instastory powiedziałam, że moje bliźniaczki zaczęły mówić miesiąc przed czwartymi urodzinami moja skrzynka z wiadomościami została zasypana. Pisały mamy, które martwią się, że ich dwulatki wypowiadają kilka słów. Mamy, które na co dzień słyszą od teściowej lub koleżanki, że ich dziecko powinno wypowiadać już całe zdania. Mam dla nich jedną uniwersalną radę: nie słuchajcie tych bzdur, nie diagnozujcie dzieci przez Google, jeśli jest coś, co Was niepokoi udajcie się do specjalisty. Być może powód wcale nie jest tak straszny jak Wam się wydaje. To, że rozwój mowy może być opóźniony, nie oznacza wcale, że Wasze dziecko nieprawidłowo się rozwija.
Jeśli będzie potrzebna terapia logopedyczna to pomóżcie w ten sposób swojemu maluchowi. Jeśli nie, będziecie przynajmniej spokojniejsze znając diagnozę. Zaufałam specjalistom badającym moje córki. Jeśli uznano, że trzeba czekać, czekaliśmy.
Czy mam sobie coś do zarzucenia? Czy zrobiłam coś nie tak? Dziś na pewno szybciej poszłabym do logopedy, zamiast zastanawiać się czy popełniłam jakiś błąd. Dziś nie bałabym się słowa “opóźnienie”. Moje dzieci mówią. Potrzebowały więcej czasu niż inne dzieci. Co z tego?