Dosyć tego! Haruję jak wół przez cały tydzień, od rana do nocy. Wstaję z kurami, kładę się, gdy inni dawno już śpią i zamiast odpocząć gotuję, prasuję, myję podłogi, szoruję gary. Mam dość. Dzieci, dom, zakupy, obowiązki, rachunki, gorączki, biegunki, a nawet zatwardzenia. Wszystko na mojej głowie. Czy naprawdę nie należy mi się już porządna impreza? Taka, by poczuć, że nie jestem tylko matką i sprzątaczką? Taka, która mnie sponiewiera?
Piątek, piąteczek, piątunio – głoszą facebookowe posty. Od środy znajomi odliczają. O nie, nie będę się tym razem przyglądać tym fotkom zza deski do prasowania. Oto ja, matka, ogłaszam imprezę roku, którą od tego pory celebrować zamierzam w każdy piątek.
Otwieram szafę. Co włożyć? Tę w kratkę czy w kwiaty? Obcisłą czy postawić na wygodny fason? Muszę wyglądać nieziemsko, będę najpiękniejsza. Po tylu przepracowanych miesiącach nie zamierzam wyglądać jak koń po westernie. Nie dziś.
Włosy. Rozwiany look jest teraz na topie, ale czy to znaczy, że mam całkiem rozpuścić włosy czy jednak upiąć bez ładu? Boszzzz, tyle czasu już nie imprezowałam, że nie wiem co teraz jest modne i modniejsze. Zastanawiam się chwilę po czym zdejmuję gumkę z włosów, a końcówki opadają luźno na ramiona. Wolność, delikatność, idealnie.
Makijaż. Tu też bez przesady. Nie chcę przecież straszyć towarzysza imprezy. Życie narysowało na mojej twarzy już to co chciało. Po co to ukrywać? Minimalizm też jest na topie. Przeglądam się chwilę w lustrze… O, tak jest dobrze. Przynajmniej nic mi się nie rozmaże w połowie szalonej nocy.
Prawie gotowa. Spoglądam na stopy. Wygoda czy gołe palce? Nie będę przesadzać. Mamy zimę, lepiej nie zmarznąć. Mogę potem porządnie odchorować ten piątek, piąteczek, piątunio. I po co? Lepiej jednak wybrać coś wygodnego, bez afiszowania się gołymi stopami. I paznokci nie będę musiała malować. Same plusy.
Docieram na imprezę. Jest swojsko, bez przepychu, bez kolejki do baru. W końcu dostaję swój magiczny napój, drink matki. Łykam. Ciepły. Nie szkodzi, nie muszę przecież od razu szaleć z kostkami lodu. Ciepły też dobry. To nie kawa, żeby pić ją zimną.
Rozsiadam się. Ktoś magicznym przyciskiem włącza muzykę. Zaczyna się. Aaaaaa, ekscytuję się. Deska do prasowania została porzucona, gary leżą w zlewie, dzieci smacznie śpią z nianią, a ja niczym bogini seksu zarzucam nogę na nogę. Ręką odrzucam kosmyk włosów, który spadł mi na oczy, dzierżę w dłoni szklaneczkę z cudownym napojem i oddaję się szaleństwu.
Pią-te-czek!!! Iiiiihaaaaa!
Naprawdę świetnie czuję się w tej piżamie w kratkę i ciepłych bawełnianych skarpetach, bez upinającej łba gumki, totalnie bez makijażu, popijając herbatę z cytryną. Kanapa jest taaaka wygodna, a niania elektroniczna milczy. Dzieci już smacznie śpią. Oto impreza, o jakiej marzy każda matka po styranym tygodniu. Magiczny guzik zapowiada dobry film. Dziś ja trzymam pilot. Jestem boginią!