Pojawienie się kolejnego dziecka w domu to nowa i zdecydowanie trudna sytuacja nie tylko dla rodziców, ale zwłaszcza dla starszego dziecka. Nie oszukujmy się, jakkolwiek wspaniale przygotujemy na to wydarzenie starszaka, zmienia się wszystko.
Nagle dziecko, które miało mamę na wyłączność, musi się nią dzielić. Przyjechało takie małe zawiniątko ze szpitala i zabiera uwagę i czas rodziców. To trochę jak mały złodziejaszek, intruz, ktoś kto jednego dnia zmienia cały świat, a jednocześnie trzeba go kochać. Próbuję wyobrazić sobie co czuje wtedy kilkulatek. Co czuła moja córka, która bardzo cieszyła się z faktu posiadania rodzeństwa, a jednak w pewnym momencie poczuła się odrzucona.
Jasne, stosowałam się do wszystkich poradnikowych zaleceń. Wcześniej dużo rozmawiałyśmy o tym co się zmieni, gdy siostry pojawią się już na świecie. Potem angażowałam je we wszystkie czynności, które wykonywałam przy niemowlakach. Martyna z chęcią podawała pieluszkę, brała czynny udział w kąpieli, przynosiła butelkę, była wciąż z nami, nie obok. Tak mi się przynajmniej wydawało. Prawda jednak jest taka, że te wszystkie rady z portali i książek można o kant dupy rozbić. Wcale nie wystarczy angażować starszaka. Poza tym bardzo łatwo w oczach dziecka zagubić granicę między “robimy razem”, a “wyręczam się tobą”.
To również trudny moment dla mamy, która chce robić wszystko, aby starsze dziecko nie odczuło, że teraz jest mniej ważne lub, co gorsza, mniej kochane. Ale nie oszukujmy się, nie możemy się rozdwoić. Kiedy niemowlę płacze, jest głodne, zmęczone lub chore nie jesteśmy w stanie być wszędzie. Kolki, ząbkowanie, nieuregulowany jeszcze tryb dnia, to wszytko odbija się na pierworodnym i możemy sobie udawać, że tak nie jest albo że to minie, ale w tym właśnie momencie starsze dziecko odchodzi na boczny tor.
Muszę wspomnieć tu o moich sposobach na to, by Martyna nie czuła się odrzucona. Chciałabym, żeby ktoś wyciągnął własne wnioski z moich błędów.
Zgodnie ze wskazówkami w poradnikach starsza córka aktywnie uczestniczyła w domowym życiu. Wspomniana pieluszka czy butelka była z chęcią przez nią podawana. W pewnym momencie zauważyłam, że przekraczam granicę naszego współdziałania. Wołałam ją za każdym razem, gdy trzeba było coś podać, przynieść, przełożyć. Za dużo. Zbyt często. W końcu siostry zaczęły jej trochę przeszkadzać.
Obiecywałam jej, że pobawimy się razem, gdy tylko małe zasną. Usypianie ich jednak często długo trwało. Tak długo, że Martynka nie miała już sił ani ochoty na wspólną zabawę. Bywało, że zasypiała na kanapie… czekając na mnie. To tak strasznie bolało. Kładłam się wtedy obok niej i przytulałam z całych sił. Jednocześnie wciąż miałam świadomość tego, że to wszystko nie powinno tak wyglądać.
Poprosiłam o pomoc rodzinę. Moich rodziców i siostry. Chętnie zabierali Martyśkę do siebie, ciocie fundowały jej wciąż nowe atrakcje. A to sala zabaw, a to kino. Myślałam, że jeśli coś fajnego będzie się wokół niej działo to łatwiej będzie jej się przyzwyczaić to nowej sytuacji. I te wszystkie atrakcje bardzo ją cieszyły. Mimo, że sama tęskniłam za nią, wiedziałam, że jest w dobrych rękach. Weekend spędzała z tatą, który starał się jak mógł, by być blisko niej. Ale ta droga też okazała się zgubna. Ona nie potrzebowała atrakcji, kina, zabaw, towarzystwa babci i cioci. Potrzebowała mamy. Wciąż potrzebowała mnie…
Czułam, że się oddalamy od siebie. Ona wciąż z kimś innym. Ja zakopana w pieluchach. Na tym ma polegać macierzyństwo? Mam czekać, aż bliźniaczki “dorosną” do tego momentu, gdy będą potrafiły bawić się ze starszą siostrą, by poczuć, że jednak podjęłam dobrą decyzję o pojawieniu się młodszego rodzeństwa dla niej?
Znalazłam złoty środek. Czas tylko dla nas. Nie były to żadne długie godziny. Wystarczyło 30 minut dziennie tylko dla naszej dwójki. Ja i ona. Wtedy, gdy dzieci spały w ciągu dnia. Jasne, wszystko odbywało się kosztem domowych obowiązków, bo przecież mogłam w tym czasie opróżnić pralkę, umyć podłogę albo zmyć gary. Ale to wszystko nie miało znaczenia, gdy patrzyłam w roześmiane oczy Martynki. Weekendy też się zmieniły. Teraz to tatuś zostawał z młodszymi córkami, a ja ze starszą wyjeżdżałam z domu. Na godzinę lub dwie. I w tych chwilach zatrzymywał się czas. Byłyśmy razem, jak kiedyś. Odzyskałam ją. Ona odzyskała mamę. Wracałyśmy do domu naładowane pozytywną energią, chęcią do dalszego działania.
Dziecko nie czuje tak jak my, że oto zyskało wspaniałe rodzeństwo. W pierwszych miesiącach nic nie zyskało. Pojawił się mały człowiek, który ryczy i zabiera całą uwagę dorosłych. Tak widzi to dziecko. Poradniki nie popisały się. Ja początkowo też popełniałam błędy. Dziś wiem, że moja intuicja mnie nie zawiodła. Być może dlatego wciąż jest między nami tak silna i wspaniała więź.