Gdyby tak się zastanowić, to całe nasze macierzyństwo można by nazwać jednym określeniem. I nie jest to ani zmęczenie, ani zniecierpliwienie, ani radość… Nasze macierzyństwo to jedno wielkie oczekiwanie.
Wciąż na coś czekamy. Zaczynamy już wtedy, gdy podejmiemy decyzję o posiadaniu dzieci. Czekamy na te wymarzone dwie kreski na teście ciążowym. Nie ma, może za wcześnie na sprawdzanie. Poczekam jeszcze dwa dni. Potem kolejne. Czekamy z niecierpliwością.
Kolejne dziewięć miesięcy… czekamy. Wijemy gniazdko, znosimy tony rzeczy dla dzidziusia, odliczamy w kalendarzu, ściągamy aplikacje na telefon. Zegar tyka, a im bliżej terminu rozwiązania, tym bardziej nie możemy doczekać się godziny zero.
Kiedy witamy swoje ukochane dziecko na świecie, czekamy na moment, w którym będziemy mogły wyjść ze szpitala. Położyć je w specjalnie przygotowanym łóżeczku, przywitać należycie w rodzinie, celebrować chwile. Czekamy na wypis, przebierając nogami. Nareszcie, jesteśmy w komplecie.
I mogłybyśmy sobie spokojnie żyć, ale nie… Tak się nie da. Czekamy na pierwszą w całości przespaną noc. Kiedyś przecież nastąpi? Marzymy o nieprzerwanym śnie do samego rana. Kiedy? Kiedy? Córka siostry przesypiała noce, mając pół roku, ale synek sąsiadki aż półtora… Czekamy.
Na pierwszy ząb. Nosz, ślini się i ślini od dwóch miesięcy. Wszystko wkłada do buzi, denerwując się przy tym. Wszystko wskazuje na to, że zęby są już w natarciu. Ach, gdyby tak wyszedł już ten pierwszy, najważniejszy… A potem czekamy na drugiego, na kolejnego, na „trójki”, które podobno wyżynają się najgorzej. Jeszcze tylko osiem… i będzie komplet. Skończy się ten płacz i cierpienie. Czekamy.
Wyobrażamy sobie, jak to będzie kiedy maluszek zacznie mówić. Usłyszeć w końcu „mama” to musi być coś pięknego. Pierwsze słowo, no powiedz pierwsze wyraźne słowo. Czekamy.
Będzie raczkowało czy od razu pobiegnie? Pierwszy krok to wydarzenie niemal mistyczne. Telefon komórkowy ciągle w ręce. Przygotowany na nagranie tej wielkiej chwili. I już, już mogłoby się wydawać, że teraz uda się utrzymać równowagę. Nic z tego, kolejne lądowanie na pupie. Jest już tak blisko! To na pewno nastąpi dziś! Albo jutro, albo za tydzień? A potem w końcu pójdziemy na pierwszy prawdziwy spacer za rączkę. Czekamy.
Nadejdzie też dzień, kiedy nie będę musiała łapać w locie makaronu w sosie pomidorowym. W końcu wszyscy ludzie posiadają umiejętność jedzenia sztućcami. Tak, ten moment nadejdzie. Usiądziemy razem przy stole, a dziecku nie będzie kapać sos po brodzie. Nie trzeba będzie go przebierać, ani myć podłogi po obiedzie. Zjemy w końcu jak ludzie, bez konieczności wykąpania dziecka i wyciągania ryżu z grzywki. Czekamy.
Kąpiel… Ach tak, samo się rozbierze, wejdzie do wanny i umyje. Samodzielnie. Będę mogła wtedy ogarnąć łazienkę, zadzwonić do koleżanki albo w spokoju przygotować kolację, a dziecko wyszoruje sobie szyję i nogi. Wyjdzie w idealnie ubranej piżamce, co więcej, posprząta po kąpieli! Tak, ten dzień nadejdzie. Póki co siedzisz przy wannie, pokazujesz, wspierasz i poprawiasz. A największą frajdą wciąż jest chlapanie wodą na podłogę… którą Ty wytrzesz! Bądźmy cierpliwi i czekajmy.
Każdy kolejny etap w rozwoju dziecka wydaje się być trudny nie tyle dla malucha, co dla rodziców. Jeszcze tylko jeden ząb i spokój. Jeszcze tylko sto razy umyjesz głowę i się nauczy. Jeszcze tylko kilka samolotów wykonanych łyżką i dziecko trafi w końcu do buzi. Jeszcze tylko…
A potem usiądziemy wygodnie w fotelu i wspomnimy to oczekiwanie. Zostaną wspomnienia, zdjęcia, nagrania. I kolejne oczekiwanie… Aż przyjdą Święta i dzieci w komplecie przyjadą znów do domu. Aż nadejdą wakacje, by móc je odwiedzić. Będziemy czekać na niedzielę, by móc upiec ich ulubione ciasto. Na moment, gdy zostawią swoje codzienne sprawy i odwiedzą rodziców.
Macierzyństwo to czekanie. Na kolejny etap. Na następny dzień. Na okazję, by stworzyć wspomnienia.
Wpis powstał przy współpracy z Baby Dove.