Odkąd pamiętam, zawsze byłam „za mało”. Za mało atrakcyjna, za mało mądra, za mało aktywna… W każdej dziedzinie życia widziałam własne niedociągnięcia i niedoskonałości. Dostałam czwórkę? Kurde, przecież stać mnie było na piątkę! Przeczytałam książkę? Moje koleżanki w tym czasie kończyły już drugą. Wciąż za mało…
I nikt nie musiał mnie krytykować. Nikt nie musiał pokazywać mi wzoru do naśladowania. Absolutnie nikt nigdy nie podcinał mi skrzydeł. Sama sobie gotowałam ten los. Stawiałam poprzeczkę wciąż wyżej i wyżej. Rzadko bywałam z siebie naprawdę zadowolona. Wychodziłam z założenia, że albo jestem najlepsza, albo… żadna. Nie rajcowały mnie wyścigi na pół-gwizdka. Albo biorę wszystko, albo… No właśnie, czy taka motywacja jest budująca? Wręcz przeciwnie.
Doszłam w końcu do takiego momentu w swoim życiu, że ze strachu przed porażką wolałam nie podejmować się nowych wyzwań. Byłam przekonana, że jeśli nie podejmę próby to oszczędzę sobie zawodu. Być może wiele cennych doświadczeń mnie ominęło. Być może odebrałam sobie szansę na cudowne wspomnienia. Rezygnując z egzaminu na wymarzoną szkołę aktorską albo dziennikarstwo w innym mieście. Bo co stałoby się ze mną, gdybym się nie dostała?
Kiedy zostałam mamą wszystko wróciło. Musiałam być mamą na sto procent. Najlepszą we wszystkim. Oddaną, cierpliwą, wyrozumiałą. Miałam dokładnie opracowany plan. Poród siłami natury, karmienie piersią, figurę jak top modelki z pierwszych okładek gazet, czysty i zadbany dom, jak ze zdjęć na blogach parentingowych, uśmiechnięte, różowe, pucołowate dziecko. Sielanka.
Już poród tak dał mi w kość, że cieszyłam się z tego, że przeżyłam. Nie pamiętam wzruszenia na widok własnej córki, pamiętam, że wyłam ze szczęścia, że w końcu przestało mnie boleć. Karmienie? Porażka na całej linii. Przystawiałam, próbowałam, zgłosiłam się do poradni laktacyjnej. Nie udało się. Wytrwałam w trzymiesięcznej walce z dzieckiem i samą sobą. Nie byłam uśmiechniętą mamą. Byłam zmęczona, przewrażliwiona i nie nadążałam z obowiązkami domowymi. Do figury sprzed ciąży wróciłam pół roku po porodzie. I to też nie było dość wystarczające. Przecież miałam być szczupła od razu, najlepiej następnego dnia.
Moje macierzyństwo od początku było pasmem porażek. Nie potrafiłam cieszyć się z tego, że mam cudne, zdrowe dziecko. Baby blues mnie wykończył, a z czasem wcale nie było łatwiej. Do tej pory aktywna i zadaniowa kobieta zamieniła się w kurę domową. Zamknęłam się w kołowrotku przewiń-ugotuj-nakarm-wypierz-wyprasuj-podaj pod nos-posprzątaj. To nie byłam ja. W tym wszystkim zabrakło właśnie mnie. Bo mi się już nie należy… Bo teraz jestem mamą. Tylko mamą.
Bezdzietne koleżanki nie rozumiały co się ze mną dzieje. W końcu kontakt się urwał. Ile można prosić o wspólną kawę? Czy ktoś kto nie ma dzieci może zrozumieć, że piersi bolą mnie jak cholera albo że płaczę, bo nie mieszczę się w normach poradników dla rodziców?
Któregoś dnia zaczęłam pisać blog. Nieperfekcyjna mama. Czy mógł się nazywać inaczej? Byłam (jestem) nieperfekcyjna we wszystkim. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że będzie to, zaraz po rodzinie, najważniejsza rzecz w moim życiu. Że to właśnie tu znajdę siebie, że dzięki niemu zacznę żyć tak jak chcę i najważniejsze, że znajdę w sobie tyle sił, by na siebie postawić.
Kiedy ponownie zostałam mamą, tym razem bliźniaczek, mój kołowrotek zaczął kręcić się od nowa. Dom-dzieci-mąż. Nie ma mnie. Moich przyjemności, bloga, spokoju, chwili dla siebie. Jakim prawem miałabym myśleć o sobie, mając troje dzieci, budowę domu na głowie i wiecznie nieobecnego męża?
To był idealny moment na to, by postawić na siebie. Martynka miała cztery lata, Lilka i Paula trzy miesiące… a ja wróciłam do bloga. Reaktywowałam go. Tym razem z dumą mówiąc o sobie „nieperfekcyjna”. Zaakceptowałam to, że cholera, taka właśnie jestem. Przestałam gonić za medalami, porównywać się z innymi mamami i blogerkami. Zaczęłam myśleć o sobie, o tym czego ja pragnę i na co zasługuję. Postawiłam na bloga, mimo że do dziś wiele osób z mojego najbliższego otoczenia tego nie rozumie. A dla mnie to był właśnie ten moment, w którym zaczęłam żyć. Tak naprawdę.
Jest sto procent prawdy w tym, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dzieci. Dobrze wiedziałam, że tylko ja wiem najlepiej co jest dla mnie najlepsze, a dając to sobie, dałam równocześnie dzieciom uśmiechniętą mamę. Zaczęłam na nowo o siebie dbać. Jasne, nie lądowałam od razu u kosmetyczki, ale już zrobienie peelingu w domowej łazience powodowało, że czułam się lepiej. Wróciłam do książek. Miesiąc czytałam jedną, ale jaka była radość móc przeczytać codziennie chociaż kilka stron przed snem. I przede wszystkim, postawiłam znak równości między obowiązkami a własnym odpoczynkiem.
Od tego momentu piszę na blogu, że bycie nieperfekcyjną to nie wstyd, to akceptacja siebie. To pozwolenie sobie na zostawienie nieumytych garów w zlewie na całą noc. To zaangażowanie partnera w obowiązki domowe. To szansa na życie bez gonitwy za podium w jakiejś nierównej walce o tytuł idealnej mamy. To umiejętność powiedzenia sobie „nie udało mi się” i chęć spróbowania od nowa.
Wierzmy w siebie. Dajmy sobie prawo do odpoczynku, do dbania o siebie na zewnątrz i wewnątrz. Kochajmy swoje nieidealne ciała, nieperfekcyjne zachowania i swoje prawdziwe „ja”. Nie żyjemy po to, by usługiwać. Nie żyjemy po to, by się poświęcać. Żyjemy po to, by być szczęśliwym. A czy jest coś wspanialszego niż dowartościowana kobieta, która ma przy sobie rodzinę?
Wiem, że szczęśliwych mam jest więcej. Obserwuję Was tutaj i na fanpage’u. Piszecie mnóstwo fajnych historii, w których opisujecie jak postanowiłyście porzucić wdzianko kury domowej i zawalczyłyście o siebie. Teraz, właśnie dzięki tej postawie w kampanii Wybieram Siebie, możecie wygrać voucher o wartości 4500zł na weekend w No Name Luxury Spa w Łapszach Niżnych oraz wystąpić w spocie reklamującym tę kampanię. Jest też nagroda dla stu pierwszych osób. Wystarczy nagrać krótki film (oczywiście amatorski). Zerknijcie TUTAJ. Dwa noclegi w komfortowym pokoju dla dwóch osób, śniadania podane pod nos, obiady, kolacje, zabiegi, nieograniczony dostęp na basen, siłownię i saunę. Brzmi jak marzenie, co? Sięgajcie po marzenia! „Wybieram Siebie” powstała z myślą o kobietach, dla których ważne jest zachowanie równowagi w stylu życia. Jej celem jest przekazywanie, że nasze dobre samopoczucie uzależnione jest od samoakceptacji i podejmowania życiowych decyzji w zgodzie ze sobą.
Odkąd jestem egoistką, w pozytywnym znaczeniu tego słowa, zasypiam wieczorami z uśmiechem na twarzy. Mam jedno życie i nie zamierzam zmarnować go na harówę. Zamierzam zbierać wspomnienia, być fajną mamą i szczęśliwą kobietą.