jak nauczyć dziecko przegrywać

DLACZEGO UCIESZYŁAM SIĘ, GDY MOJA CÓRKA PRZEGRAŁA KONKURS

 

Urodziłam sobie małego sobowtóra. To tak zwany typ zwycięzcy. Niestety, nie ma w tym nic dobrego. Pół życia zajęło mi, żeby w końcu zrozumieć, że zwycięstwo to nie pierwsze miejsce. Zwycięstwo to doskonalenie się. To zadowolenie i satysfakcja z własnych wyników. To krok do przodu.

Martyna ma siedem lat i uwielbia rywalizację… dopóki wygrywa. Od pierwszego momentu, gdy zauważyłam, że dąży do perfekcji w każdej dziedzinie życia, zaczęłam reagować. Po pierwsze dlatego, że nie można być najlepszym we wszystkim. To nierealne. Po drugie dlatego, że rezygnowała, gdy tylko nie mogła być numerem jeden.

Jak przekazać jednak swoją wiedzę i doświadczenie siedmiolatce? Podzielę się z Wami tym, co u nas faktycznie działa.

Gramy w planszówkę. Pierwszą rundę daję jej wygrać. Radość, piski i to okropne „jestem najlepsza, nikt ze mną nie wygra”. Cóż, to ja wygrywam drugą rundę. Początkowo była złość i rzucanie pionkami. Po wielu rozmowach na temat rywalizacji i tego, że czasem (również w życiu) ktoś może być lepszy i nie ma w tym nic złego, zaczęła inaczej reagować. Dziś przegrana w grę nie robi na niej już wrażenia.

Żeby była jasność. Rywalizacja i chęć wygranej nie jest niczym strasznym. Gorzej, gdy wymyka się spod kontroli i dziecko „musi” być najlepsze we wszystkim. A jeszcze gorzej wtedy, gdy wali mu się świat po przegranej. Tu trzeba reagować. Jak?

  • nie śmieję się z niej, gdy przegrywa. Niby tylko zwykła dziecięca gra, ale w głowie malucha zostaje, że jeśli nie jest najlepszy to staje się obiektem kpin.
  • dziękuję za fair play. Zawsze. Uważam, że należy wspierać i chwalić uczciwą rywalizację.
  • nie przeceniam jej możliwości. Nigdy nie mówię, że na przykład, ułożenie puzzli z dwustu elementów jest bajecznie proste, bo może się okazać, że jednak będzie miała z tym problem. Może zakodować sobie, że nie radzi sobie z prostą układanką.
  • zawsze podkreślam, że w grze chodzi o fajną zabawę, nie chęć wygranej za wszelką cenę.
  • no i zwracam jej uwagę na to, że moja wygrana w „Piotrusia Pana” nie jest równoznaczna z tym, że byłam lepsza. Miałam po prostu więcej szczęścia.

Dzieci są świetnymi obserwatorami i kodują wszystkie nasze zachowania. Dlatego często staram się kontrolować własne emocje. Czasem, gdy jestem wściekła (a raczej wtedy, gdy największe emocje już opadną) tłumaczę jej dlaczego właśnie tak się czułam. Wiecie, że przy okazji odkrywam, że często sama przesadzam? Strzał w kolano. Dzieciaki widzą jak sami przyjmujemy porażki. Uczą się tego od nas.

Jakiś czas temu Martyna wygrała przedszkolny konkurs recytatorski. Jasne, byłam dumna jak paw. Pochwaliłam ją najpiękniej jak umiałam, ale przed samą rywalizacją uczuliłam ją: „pamiętaj, że najważniejsze jest żebyś sama była dumna ze swojego wystąpienia”. Wiem, że dała z siebie wszystko. Nagroda była miłym zwieńczeniem tego sukcesu.

Kilka tygodni później przygotowywała się do powiatowego konkursu piosenki. Rozmowa, rozmowa, rozmowa. Nie stanęła na podium. Może to podłe, ale ucieszyłam się, bo miałam okazję zobaczyć jak poradzi sobie z porażką. Kiedy zapytałam jak jej poszło wydawało mi się, że przez chwilę była smutna. Ale pięć minut później nie pamiętała nawet, że była na jakimś konkursie. Podpytałam więc, czy sama jest zadowolona z występu. Usłyszałam: „tak mamuś, świetnie mi poszło”. Sukces. Mój sukces. Nasz!

Nie uchronię jej przed popełnianiem błędów w życiu, ale chcę choć w małym stopniu przyczynić się do tego, by nie powielała moich. Wiem, że już na tym etapie umiejętność radzenia sobie z przegraną (a także wygraną) będzie miało swoje przełożenie w życiu dorosłym. A czasem przecież trzeba odpuścić. Czasem trzeba przegrać. Ale zawsze należy mieć radość z tego co się robi i dążyć do tego, by pokonywać siebie. Nawet recytując wiersz.

 

Powyższy tekst nie był konsultowany z lekarzem ani farmaceutą. Jest zbiorem moich przemyśleń i doświadczeń. Można do woli brać z tego coś dla siebie.