JAK PRZEZ PRZYPADEK PRAWIE DOPROWADZIŁAM MĘŻA DO ZAWAŁU

 

W każdym, nawet najlepszym związku zdarzają się sprzeczki. Nie żeby mój był najlepszy, ale tak sobie to tłumaczę, gdy między mną a mężem dochodzi do nieporozumień.

To był dzień jakich wiele w naszym domu. Kolejny do odhaczenia w kalendarzu. Nic niezwykłego się nie działo. Rano pośpiech, bo trzeba zdążyć ze starszą córką do przedszkola. Młodsze budzą się jednocześnie i jak takie pisklęta w gnieździe od samego otworzenia oczu krzyczą „jeść”. Dopijam kawę między smarowaniem kanapek a zbieraniem piżamy z podłogi. Swoim niezdarnym zwyczajem rozlewam mleko na podłodze. Jedna z córek siada mi na stopie, druga krzyczy, że nie potrafi samodzielnie ubrać skarpetki. Liczę w myślach do tysiąca po każdej setce nucąc „Kiedy powiem sobie dość”.

Wtem wchodzi mąż z uśmiechem na twarzy. „Kurier przywiózł ten produkt, który masz przetestować na blogu”. Rzucam mu wymowne spojrzenie „no chyba nie teraz”. I kiedy ja tak biegam między jedną córką a drugą, ślizgając się na rozlanym mleku i próbując przekonać jedną z nich, że żółty ser jest pycha, nasz szanowny tatuś z zaciekawieniem zaczyna montować ów produkt.

Cieszyłam się, że będę miała okazję stać się jego posiadaczką. Zwłaszcza, że w sprzedaży w Polsce miał być dostępny kilka tygodni później.  Uwielbiam nowości i uwielbiam gadżety, zwłaszcza dobrych marek. No właśnie, początkowo myślałam, że to tylko kolejny domowy gadżet, ale o tym później.

Mężczyzna to taki gatunek ludzki, który wszystko robi na czuja. Nie korzysta z żadnych instrukcji. Stoję więc w kuchni i krzyczę: „przeczytaj ulotkę zanim uruchomisz!”. Moje słowa odbijają się echem od ścian. „Słyszysz? Instrukcja!”. I tu ciśnienie mi skacze. Po co on się zawsze wtrąca w moją pracę? Czy ja mu się wtrącam jak zamyka się w garażu? Nie. A mogłabym przecież wejść i pokręcić sobie śrubokrętem, tu przestawić, tam poprawić. Ale nie robię tego.

Już wszystko wiem!” – krzyczy. „Daj telefon, trzeba ściągnąć aplikację”. No i ściągnął, na swój telefon i mój. Jak jedna kochająca się rodzina z tą samą aplikacją w telefonie. Romantycznie.

grohe czujnik wody

Tragizmu dodaje fakt, że jak już wszystko włączył i ściągnął to sobie wyszedł z domu. Na spotkanie. Poinformował tylko, żeby nie czekać na niego z obiadem. No jasne, idź sobie. Teraz mnie zostaw z dziećmi, obowiązkami, planowaniem i gotowaniem obiadu i jeszcze samodzielnym testowaniem nowego produktu. Nie łatwiej byłoby, gdyby mi wszystko pokazał, skoro i tak to rozpracował? Typowy facet. Nie potrzebuję go, poradzę sobie sama, a co!

Siadam do Grohe Sense. Kilka słów wyjaśnienia: to inteligentny czujnik wody. Absolutna nowość marki Grohe na rynku polskim. Wykrywa zalanie domu/mieszkania, wyczuwa szkodliwy poziom wilgotności i potencjalne zagrożenia spowodowane spadkiem temperatury pokojowej poniżej poziomu 3°C  (Od razu pomyślałam, że nam się przyda, bo bardzo często włączając pralkę czy zmywarkę… wychodzę z domu). Jak działa? W chwili kiedy woda dotrze do czujnika Grohe Sense, zaczyna on wydawać brzęczący sygnał i migać na czerwono oraz natychmiast wysyła powiadomienie poprzez aplikację Grohe Ondus. W ten sposób można dotrzeć na miejsce, zanim wyciek zmieni się w powódź. Idealne urządzenie do postawienia obok pralki, zmywarki czy pod zlewem.

Dlaczego to jednak nie tylko gadżet domowy? Otóż w aplikacji mamy przydatne informacje na temat panującej temperatury i stopnia wilgotności, a w dodatku może ona kontrolować kilka urządzeń w różnych miejscach. Będąc poza domem monitorujemy na przykład czy w pokoju dziecięcym jest odpowiednio ciepło, a w piwnicy nie jest zbyt wilgotno. Wiadomo przecież, że ani nadmiar, ani niedobór wilgotności powietrza nie są dobre dla naszego zdrowia.

I tu wracamy do mojego męża, który w sielankowym humorze opuścił nasz dom zaraz po śniadaniu zostawiając mi na głowie sajgon. Kiedy okazało się, że ogarnięcie aplikacji i urządzenia jest banalnie proste, wysłałam chłopu sms-a, że blondynka poradziła sobie sama i teraz wychodzi. Że nie wiem kiedy wrócę, a obiadu nie będzie i basta! Taki typowy kobiecy foch.

Zanim jednak zebrałam się do wyjścia postanowiłam sprawdzić jeszcze tylko jedną rzecz. Jak ten czujnik będzie reagował, gdy zaleję go wodą. Migał. Na czerwono. I buczał. Głośno. A aplikacja dała znać, że w domu zagrożenie/zalanie. Wiedziałam już wtedy, że moja opinia będzie pozytywna i mogę spokojnie włączać zmywarkę.

grohe czujnik wody

Nie czekając długo pakuję dzieci i wychodzimy. Nagle do domu wpada jak przeciąg mój chłop. „Co się stało???” – wrzeszczy. Okazało się, że w trakcie jego spotkania zabrzęczał mu alarm, że w domu woda. A wcześniej przeczytał jak napisałam, że wychodzę. I pomyślał, że faktycznie wybiła gdzieś rura albo testując nie zakręciłam kranu, i że, jak to często bywa, zbieg okoliczności sprawił, że kiedy tylko czujnik pojawił się w domu to od razu się przydał.

Oczywiście zostałam oskarżona o to, że celowo go zdenerwowałam. Specjalnie przerwałam spotkanie. Że mszczę się za poranek. I że on już nigdy nie pojedzie mi do miasta po sushi.

A ja przecież niczego nieświadoma, biedna i niesprawiedliwie oceniona kobiecinka tylko testy robiłam.

No, ale testy zaliczone. Produkt oceniam na piątkę.

A sushi i tak przywiózł!

 

Wpis powstał dzięki współpracy z marką Grohe.