Przeczytałam kiedyś, że co szósta ciąża kończy się poronieniem. Że takie statystyki. Wydawało mi się wtedy, że to chyba gruba przesada. Potem okazało się, że koleżanki, znajome… prawie wszystkie przynajmniej raz straciły ciążę.
Kiedy szukając bohaterek do tego wpisu zapytałam na jednej z grup zrzeszających mamy czy znajdą się chętne, które anonimowo opowiedzą mi swoją historię, przeżyłam niezły szok. Przez kolejne dwa dni mój telefon był gorący. Wiadomość goniła wiadomość. I nagle pomyślałam, że co szósta ciąża kończąca się poronieniem to chyba zaniżony wynik…
Nie wiem jak to jest stracić ciążę. Nigdy nie poroniłam, na szczęście. Obserwując jednak swoje otoczenie często czułam się bezradna. Pocieszać? Nie pocieszać? Co mówić i jak się zachować?
Wpis ten chcę dedykować wszystkim kobietom, które właśnie straciły pierwszą ciążę. Bo wiem, że często pocieszenia szukają w internecie. Historie trzech mam, które przytoczę niosą nadzieję. Nadzieję na szczęśliwe macierzyństwo, mimo wszystko. Każda z nich jest inna, ale łączy je jedno…
PIERWSZE TYGODNIE CIĄŻY
Sandra
„Kiedy dowiedziałam się o ciąży byłam bardzo szczęśliwa. Od razu podzieliłam się tą wiadomością z moim przyszłym mężem. Była połowa kwietnia, na 16 czerwca mieliśmy ustaloną datę ślubu. Ta ciąża nie była wpadką, świadomie odstawiliśmy antykoncepcję. Powiadomiłam też o ciąży moją mamę. Na wizytę do lekarza poszłam prywatnie, bo nie mogłam się doczekać potwierdzenia od lekarza. Nie czułam się dobrze, miałam zawroty głowy, zgagę i ogólnie byłam osłabiona. Ale przecież pierwsze miesiące nie zawsze są łatwe…
Podczas wizyty lekarz zebrał pełny wywiad. Z jego obliczeń wynikało, że to powinien być siódmy tydzień ciąży, ale na usg nie było widać serduszka. Zamarłam. Lekarz uspokoił mnie, że mogło dojść do błędu w obliczeniach tygodni ciąży ( szczególnie, że moje cykle nie są regularne), że powtórzymy badania za tydzień. Do domu wracałam zgaszona, chociaż nie smutna. Byłam bardziej rozczarowana, że moje głupie cykle są nieregularne i przez to nie widać serduszka.”
Monika
„Zaraz po ślubie postanowiliśmy z mężem, że od razu postaramy się o potomka. Starania trwały kilka miesięcy, ale niestety wciąż nam się nie udawało. Postanowiliśmy pójść do lekarza o poradę. Usłyszeliśmy, żeby nie tracić nadziei. Przepisał jakieś witaminy i tyle. W końcu udało się! Po długim okresie starań, zaszłam w upragnioną ciążę. Pobiegłam zrobić badanie krwi. Betę. Wyszła dodatnia, a to oznaczało ciążę. Szalałam ze szczęścia. Dosłownie. Oczywiście cała rodzina od razu została poinformowana o naszym małym cudzie. Wszyscy byli szczęśliwi, przyszli dziadkowie wzruszeni, ciocie wniebowzięte. Ale nic nie mogło równać się z naszą radością…”
Agata
„Nasze pierwsze dziecko było bardzo chciane,wyczekane. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Od razu dowiedzieli się wszyscy. Łącznie z sąsiadami. Od pierwszego dnia biegałam po sklepach i już musiałam coś kupić. Wybierałam imię. Zwariowałam z radości. Gdy poszłam na pierwsza wizytę lekarz już wtedy robił usg dwa razy, ale doszedł do wniosku, że jest ok tylko mam się nie przemęczać i odpoczywać. Dwa tygodnie później, na kolejnej wizycie też wszystko było dobrze. Wszystkie badania wyszły w porządku. Szczęście trwało dalej. Aż do dwunastego tygodnia…”
PORONIENIE
Sandra
„W sobotę zaczęłam plamić, przestraszyłam się, wsiadłam w samochód wraz z moim narzeczonym i szukałam lekarza, który przyjmie mnie w sobotę. Pani doktor, podobnie jak tamten lekarz, też nie widziała serduszka, ale dała mi lekarstwa na podtrzymanie i powiedziała, że mam je brać przez 2 tygodnie i najlepiej cały czas leżeć. Wstawać mogłam tylko do toalety.
Po lekach czułam się bardzo źle, miałam okropne migreny, zawroty głowy i byłam strasznie osłabiona. Dokładnie tak, jakby życie ze mnie uchodziło. A plamienie nie mijało. Zaczęłam analizować wszystko od początku. Wiedziałam kiedy zaszłam w ciążę. Według mnie nie było błędu w obliczeniach, powinnam być obecnie w 10 tygodniu ciąży. Ponownie pojechałam do lekarza. Tym razem innego. Serduszka nie zobaczyłam… Pan doktor, bardzo fachowo podszedł do sprawy. Opowiedział mi o tym jak wygląda poronienie i uprzedził, że po tym jak odstawię leki to na pewno do niego dojdzie. Przyjęłam to ze spokojem, nie rozpaczałam, od razu założyłam, że po prostu spróbujemy raz jeszcze i tyle.
Poroniłam dzień później. Początkowo tylko krwawiłam. Potem przeżyłam horror. Ból był nie do wytrzymania. Całą noc cierpiałam. W końcu podjęto decyzję o zabiegu.
Byłam smutna, ale nie załamana.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie wszystko musi być zawsze idealnie i że poradzimy sobie z tym. Na własnym weselu byłam wyczerpana. Ważyłam 45 kg. Po prostu je przetrwałam.”
Monika
„Kilka dni później powtórzyłam badanie krwi i tu wzbudził się mój niepokój, gdyż Beta wzrosła minimalnie, a powinna już wzrosnąć kilkakrotnie. Od razu zadzwoniłam do lekarza, ale on uspokoił mnie, że tak się może zdarzać. Kilka dni później zaczęłam plamić, w nocy dość mocno krwawić. Pojechaliśmy na pogotowie i usłyszeliśmy, że ciąży nie ma. Nie rozwinęła się i właśnie zaczęłam ronić. To był 6 tydzień ciąży. Moje ogromne szczęście o dziecku szybko zmieniły się w żal, łzy i pretensje. Do kogo? Do świata… do Boga… że zabrał mi tą ciążę. Minął rok. Pojechaliśmy do innego miasta do lekarza. Zlecono nam badania, okazało się, że jest problem – jajniki policystyczne. Laparoskopia załatwiła sprawę i znów marzenie o ciążę się spełniło. Usłyszeliśmy bicie serca naszego dziecka. To był moment, na który czekaliśmy. Byliśmy pewni, że jak tylko usłyszymy ten rytm to już nic złego nie może się stać. Cudowne uczucie, nic więcej do szczęścia nie było nam potrzebne. Powiedzieliśmy najbliższej rodzinie, bo ciąża rozwija się prawidłowo. Wielka radość!
Mijały tygodnie. Nadeszła pora kolejnego usg. Niczego złego się nie spodziewaliśmy. Byliśmy pełni optymizmu. Usłyszałam jednak: “niestety serduszko pani dziecka przestało bić…” Następnego dnia przed zabiegiem powtórzono usg. Nigdy nie zapomnę tego widoku. Widziałam dokładnie główkę, rączki, nóżki… Leżało tak spokojnie, a serduszko nie biło… Łzy lały się ciurkiem… Płakaliśmy oboje… Czy Bóg istnieje? Przestałam wierzyć… Nie ma Boga… Gdyby był, to na pewno nie zabrałby mi drugiego dziecka. Już nigdy się nie pomodlę… Był bunt i ogromny żal. W szpitalu kazali wypełniać jakieś dokumenty przed zabiegiem. Dotyczyły ewentualnych badań płci dziecka, pochówku… To było straszne… Nie wyraziłam na nic zgody. Chciałam jak najszybciej stamtąd uciec.
Nie rozmawialiśmy z mężem często o stracie tej ciąży… nie potrafiliśmy chyba pocieszać siebie nawzajem. Często pojawiały się łzy, ale raczej w milczeniu. Czułam jego wsparcie i dzisiaj wiem, że dzięki niemu otrząsnęłam się z tego koszmaru. Rodzina próbowała pocieszać, doceniałam to, ale tak naprawdę czułam, że jestem w tym taka samotna. Przecież nikt wcześniej w rodzinie nie stracił ciąży. Skąd mogą wiedzieć co ja czuję? Szukałam pocieszenia w internecie. Czytałam forum dla kobiet po stracie dziecka. Często pisały, żeby zrobić niejakie pożegnanie tej ciąży, ale ja nigdy tego nie zrobiłam… Nie potrafiłam.”
Agata
„Wstałam rano i czułam się jakoś dziwnie. Pobolewał mnie brzuch. Mąż poszedł do pracy, kazał leżeć i odpoczywać. Tak zrobiłam, myślałam, że złapała mnie grypa. Wieczorem dostałam gorączki, a lekarz nie odbierał. O czwartej nad ranem potwornie zaczął boleć mnie brzuch. Miałam duszności, pojawiła się krew na łóżku. Panika. Mąż zadzwonił po karetkę. Zanim przyjechali zdążyłam poronić. Leżałam cała we krwi, a między nogami miałam swoje dziecko. Czułam wtedy, że świat się zatrzymał. Nie słyszałam żadnych głosów, kompletna cisza w mojej głowie. Nawet bólu już nie czułam. Po prostu leżałam, a po policzkach płynęły łzy. Chciałam wziąć to maleństwo do ręki… Straciłam przytomność. Obudziłam się po łyżeczkowaniu następnego dnia. Byłam sama w pokoju. I dobrze, nie chciałam nikogo widzieć, nikogo słyszeć. W głowie miałam pustkę. A przed oczami to maleństwo. Zapytałam tylko lekarza co się z nim stało. Usłyszałam, że mogę je pochować. Nie było łez. Zamknęłam się w sobie.
Minęło 9 lat . Tak, czas leczy rany, ale tamte dni zapamiętam na zawsze.
Nadszedł dzień pogrzebu. Było tak ciepło… Poszliśmy do kaplicy, potem na cmentarz. A ja wciąż nic. Wciąż byłam zamknięta w swoim świecie. W tym dniu była ze mną przyjaciółka. Widziała, że duszę emocje w sobie. Nie umiałam nawet płakać. Byłam na siebie zła. Zaczęłam myśleć, że może ze mną jest coś nie tak, że powinnam tam rozpaczać. Nie umiałam. Potem długo nie chodziłam na cmentarz, mąż często namawiał, a ja nic. Wyrodna matka.”
PRZYSZŁOŚĆ
Sandra
„W kolejną ciążę zaszłam bez najmniejszego problemu. Tym razem podeszłam do sprawy z dystansem. Powiedziałam, że dopóki nie zobaczę serca dziecka, to nie będę się cieszyć. Na pierwsze badanie usg szłam jak na ścięcie. Tym razem, co prawda, od początku tryskałam energią i czułam się świetnie, jednak w momencie kiedy lekarz przyłożył głowicę usg do mojego brzucha zamarłam i zamknęłam oczy. Usłyszałam, że jestem w siódmym tygodniu ciąży, a serce bije jak dzwon. Popłakałam się. Wszystkie obawy odeszły, mogłam zacząć się cieszyć…
Teraz to moje szczęście ma 4 lata. Przy trzeciej ciąży też czekałam z entuzjazmem na wynik usg i potwierdzenie, że serduszko bije. Jestem mamą czteroletniej dziewczynki i czteromiesięcznego chłopca. Nie mam problemu z mówieniem o poronieniu, bo jestem najlepszym przykładem na to, że czasem dzieje się coś, co nie jest zależne od nas. I nie ma w tym naszej winy.”
Monika
„Zrobiliśmy kilka miesięcy przerwy w staraniu o dziecko. Przez jakiś czas bałam się myśleć o kolejnych próbach. Ale przyszedł moment, kiedy postanowiliśmy pójść do kliniki leczenia niepłodności – może oni coś zaradzą? Zaczęło się od bardzo kosztownych badań i wizyt u specjalistów – genetyk, immunolog. Po kilku miesiącach zaszłam w trzecią ciążę. Co wtedy czułam? Nie radość. To był strach, przerażenie… Czekanie tak naprawdę na kolejną stratę. Od początku byłam na lekach podtrzymujących ciążę. Gdyby nie one, to nie udałoby się to… Bałam się myśleć pozytywnie, a jeszcze bardziej bałam się, że stracę kolejne dziecko. Trafiłam na super specjalistów, którzy nam pomogli. Mówiłam sobie w duchu, że do trzech razy sztuka. Nikomu o ciąży nie powiedzieliśmy tym razem, nikt z rodziny nawet nie wiedział. Postanowiliśmy z mężem, że pochwalimy się dopiero po skończeniu I trymestru – nie wierzyliśmy chyba oboje, że może się udać dotrzymać tą ciążę. Ale udało się… rodzina dowiedziała się po skończeniu 12 tygodnia, znaliśmy już wtedy nawet płeć dziecka. Wielka radość przyszłych dziadków, cioć i wujków! My nadal czuliśmy ogromny strach… do czasu, kiedy nie przytuliłam swojego synka. Dziś wiem, że był to najszczęśliwszy dzień w naszym życiu. Mamy swoje upragnione i wymodlone dziecko… tak, tak… wymodlone… Kiedy dowidziałam się o tej ciąży pomodliłam się… Nieśmiało, ale jednak… Modliłam się potem codziennie. Prosiłam Boga, żeby więcej mi tego nie robił… i mnie wysłuchał… Spełnił nasze wielkie marzenie o dziecku… Co mogłabym powiedzieć dziewczynie, która właśnie straciła ciążę? Chyba nie znam słów pocieszenia po stracie ciąży, bo sama wiem, że nikt nie potrafił mnie pocieszyć… Trzeba wierzyć i się modlić… Wiara czyni cuda…”
Agata
„ Minęło pół roku, gdy okazało się, że jestem w ciąży. Ale tym razem nikomu nic nie mówiłam. Nawet mężowi. Aż do 16 tygodnia. Ucieszył się, ale był zły, że nawet jemu nie powiedziałam. A ja się tak cholernie bałam…
Nie kupiliśmy dla synka nic, aż do 35 tygodnia. Strach mnie paraliżował. Nawet jadąc już do porodu bałam się. I nadal nikt nie wiedział, tylko bardzo bliska rodzina…
Cudownie było wziąć małego na ręce i poczuć jego ciepło. I wtedy wszystko pękło. To był ten moment, w którym powiedziałam sobie: „to nie twoja wina, płacz”. Ryczałam strasznie kilka dni. Tak bardzo tego potrzebowałam! Gdy tylko wyszłam ze szpitala pojechałam na cmentarz. I tam już nie było łez, tylko ulga…
Ciężko jest radzić innej kobiecie po utracie dziecka. Chyba każda musi przeżyć to na swój sposób. Tu żadne słowa nie pomogą. Lekarze twierdzili, że nie będę mogła zajść w kolejną ciążę, dziś mam pięciu zdrowych synów…
Ostatni urodził się kilka dni temu…
I jestem bardzo szczęśliwa!”
Czy potrzeba tu innej pointy?