Macierzyństwo to stan, w którym decydujemy się na zmianę swojego życia. Absolutną zmianę. Możemy udawać, że jest inaczej, ale tak naprawdę to od tego momentu jesteśmy podporządkowane człowiekowi, który nawet nie ma zębów. Teraz to on decyduje czy zrobimy siku, ugotujemy obiad albo weźmiemy kąpiel dłuższą niż trzy minuty.
Często to świadoma i dobrowolna decyzja. Cudowna zmiana, która pozwala nam bezwarunkowo kogoś kochać. Kochać całym sercem, tak jak jeszcze nigdy dotąd. No umówmy się, nawet uczucie zakochania nie może równać się z siłą miłości do własnego dziecka. Jakkolwiek jesteśmy wieczorami zmęczone, nasze uczucie nie maleje. Potrafimy godzinami zachwycać się śpiącym maluszkiem. Tulić i całować. A w myślach dziękować losowi, za to, że mamy ogromne szczęście móc nazywać się mamą.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o słodycz. Przyznajmy w końcu na głos, że ten cudowny moment zostania rodzicem zabiera nam bardzo wiele siebie. Rezygnujemy z własnej wygody, przyjemności i planów. Macierzyństwo, mimo że dużo daje, dużo też zabiera.
Przestańmy udawać, że nie tęsknimy za cudownym beztroskim życiem.
Za porannym wstawaniem bez budzika, który krzyczy z łóżeczka. Bez zrywania się na równe nogi, bo dziecko nie będzie czekało, aż się wyleżymy. Że nie brakuje nam weekendowego wygrzewania się w pościeli. Przecież każda z nas marzy, by móc wyspać się do woli, bez wyrzutów, bez ograniczonego czasu na odpoczynek.
Tęsknimy za długimi kąpielami. Wylegiwaniem się w wannie, w której jest więcej piany niż zabawek. Bez dziecięcego nawoływania pod drzwiami, bez nasłuchiwania czy przypadkiem się nie budzi, bez omamów słuchowych, że jak tylko odkręcimy kran to gdzieś obok uruchamia się znajomy płacz.
Do cholery, tęsknimy za czytaniem książek. Godzinnym, wieczornym, aż zmęczone powieki same się zamkną. Tęsknimy za tym, by móc za jednym razem przeczytać pół książki, jak kiedyś, a nie kończyć tylko na nagłówku w gazecie. Brakuje nam tego uczucia pustki, gdy kończy się czytać książkę. Planowania, po którą teraz sięgniemy. Nie, etykiety na opakowaniach kaszek się nie liczą.
Życie nie jest już beztroską sielanką. Nie możemy wyjść sobie spontanicznie na sobotnią imprezę. Zanim zorganizujemy opiekę do malucha, przygotujemy wszystko, ogarniemy się, to często odechciewa się nawet wychodzić. Tęsknimy za całonocnymi tańcami, kacem nad ranem i poczuciem, że oto wyciskamy z życia wszystkie przyjemności dla siebie.
Po stokroć tęsknimy za tym, że kiedy posprzątamy mieszkanie… ono pozostanie czyste przez dłuższy czas. Oj jak tęsknimy za tym, by nikt nie marnował naszego wysiłku włożonego w porządki domowe.
Nie udawajmy, brakuje nam momentu, w którym całą wypłatę wydajemy na siebie. Wszystkie pieniądze przeznaczamy na ciuchy, torebki, buty, książki czy kino. Bez konieczności odkładania na kurtkę, z której ktoś wyrósł. Bez świadomości, że kolejne spodnie mają dziurę na kolanie a trzecia para rękawiczek w tym roku została zgubiona.
Brakuje nam chwil we dwoje. Możemy dwoić się i troić, ale trzeba przyznać, że tego czasu nie jest już tyle co kiedyś. Że czasem trzeba się bardzo dobrze zorganizować, by móc poprzytulać się dłużej wieczorem. Tęsknimy za romantycznymi wypadami, kolacjami przy świecach i szaleństwami, przy których nie trzeba się martwić, że zbudzi się dzieci.
Często tęsknimy za czymś, co umknęło nam wraz z pojawieniem się dzieci. Brakuje nam dawnych przyzwyczajeń, swobody, spontaniczności, szaleństwa, oddawania się hobby i rannego lenistwa.
Czy faktycznie miłość do czytania książek przepadła bezpowrotnie? Czy już nigdy nie wyjedziemy na weekend we dwoje? Czy już zawsze będziemy dzieliły się wydatkami z kimś jeszcze?
Czy to czego nam dziś brakuje, za czym tęsknimy, minęło na zawsze?
Popatrzmy na nasze dzieci. Może nam brakować wielu wygód, ale prawdą jest, że w naszym dotychczasowym życiu to właśnie ich brakowało najbardziej. To za rodziną tęskniłyśmy. To właśnie teraz możemy uznać, że spełniają się nasze plany… Teraz mamy wszystko.
Bo przecież cała reszta jeszcze wróci…