Teoretycznie każdy z nas wie co jest dobre dla dzieci. Teoretycznie książkę o rodzicielstwie może napisać każdy, nawet ten, kto dzieci swoich nie ma. Teoretycznie nie ma nic trudnego w zrozumieniu dziecięcego świata. Wystarczy dobra lektura, kilka programów telewizyjnych, jakieś zorganizowane spotkanie ze specjalistą i każdy może zostać ekspertem w wychowywaniu maluchów.
Teoria jednak często ma się nijak do praktyki. Bo chociaż doskonale wiesz jakich zachowań powinnaś unikać, to jednak pozbyć się ich nie potrafisz. Głównym powodem do naszych wyrzutów sumienia jest złość. To, że dziecko potrafi doprowadzić nas do furii. Te wszystkie momenty, w których zagryzamy zęby i liczymy do dziesięciu milionów. Te wszystkie chwile, w których marzymy, żeby zamknięto nas w wariatkowie, najchętniej w izolatce. I w końcu te zachowania, które znamy z książek edukacyjnych, a jednak doprowadzają nas one do szału.
Jako rodzice doskonale wiemy, że można nas trochę podpiąć pod dzieci, którym czegoś „nie wolno”. I wydaje nam się, że nie wolno nam się złościć.
Ale spróbuj się nie wkurzyć, kiedy twoje dziecko zamiast normalnie zjeść posiłek, zaczyna się bawić jedzeniem. Nawet jeśli świadomie zdecydowałaś się na metodę BLW to widok zmiażdżonego, porozrzucanego i wtartego w ubranie jedzenia może powodować w tobie dreszcz grozy. Makaron w uszach, sos na grzywce, ryż na podłodze. To nie jest ani miły widok, ani przyjemność sprzątania. Nie oszukujmy się, kiedy po każdym posiłku trzeba dziecko przebrać to nie robimy tego z uśmiechem na twarzy.
No właśnie, przebieranie dziecka. Spróbuj się nie wściec, kiedy twoja pociecha robi sobie z ciebie jaja przy każdorazowym ubieraniu się. Przecież najfajniej wtedy uciekać i kłaść się na podłodze. Najśmieszniej wtedy udawać bezwład kończyn. Im bardziej jesteś wściekła tym lepsza zabawa. A przecież nie wolno ci się złościć. Masz konsekwentnie wołać dziecko i powtarzać, że teraz „kochanie moje najsłodsze się ubieramy”. Koniecznie z uśmiechem na twarzy i łagodnym głosem.
Sama zabawa, a raczej jej efekt to zazwyczaj porozwalane po całym mieszkaniu zabawki. Możesz wysprzątać dom od podłogi po sufit, ale jeśli dzieci zaczynają zabawę to marna twoja praca. Po piętnastu minutach nie będzie śladu po sprzątaniu. Ten twórczy chaos raczej nie przyprawia nam uśmiechu na twarzy. A przecież nie ma co się denerwować, to tylko zabawa. Nie odbieraj maluchowi radochy. Ból przy nadepnięciu na klocek lego to i tak nic w porównaniu z bólem porodowym. Już nie bądź taka delikatna. Nie wolno ci się złościć.
Podobno brudne dziecko to szczęśliwe dziecko. I tak sobie to powtarzasz, gdy obserwujesz jak twoja pociecha maluje farbami. Najpierw pędzlem poza kartką. Potem już na kartce, ale całą dłonią. Nadmiar farbki ląduje na spodniach i we włosach. A jak tylko znajdzie się czarna barwa na palcu to trzeba sobie podłubać w nosie. I po oku podrapać. No i co się wkurzasz, przecież to zabawne. Tak samo jak skakanie po kałużach. Nawet nurkowanie w błocie jest śmieszne. Nie wolno ci się denerwować.
Zupa pomidorowa – nie. Spacer – nie. Klocki – nie. Zielone spodnie – nie. Spać, jeść, myć zęby, kąpać się, sikać, bawić się – nie! Dlaczego tak cię irytuje to słowo? Przecież twoje dziecko zaznacza swoją niezależność. Asertywności się uczy. To normalny etap w rozwoju. Nie wolno ci stracić zimnej krwi!
Nie powinnaś też się denerwować, gdy dziecko wisi na tobie cały dzień. Przecież tak wyraża swoją miłość i przywiązanie. Wisząc ci u nóg, skacząc ci na plecy, skomląc „mamooooo” miliardy, tryliardy razy dziennie. To takie „kocham cię” w dziecięcym języku. Na miłość będziesz się złościć?
Założę się, że jest co najmniej jedno takie zdanie, które powtarzasz wciąż i wciąż. I będziesz powtarzać, aż posiwiejesz. „Nie skacz na kanapie, bo spadniesz”, „nie ciągnij kota za ogon, bo go to boli”, „nie wstawaj od stołu, jeśli jeszcze nie zjadłeś”. I tak w kółko. A jutro znów twoje dziecko wstanie od stołu, by pociągnąć tego nieszczęsnego kota a potem razem z nim skakać na łóżku. Irytuje cię to? No nie żartuj. Nie powinno.
Jaka jest prawda? Czy nie wolno nam się denerwować na dzieci? Serio powinnyśmy być spokojnymi taflami dryfującymi po jeszcze bardziej spokojnym oceanie? Nie wolno nam się tak normalnie, po ludzku wściec? Pieprznąć pięścią w stół? Warknąć pod nosem, a nawet przekląć w duchu? Bo mama nie powinna?
Wręcz przeciwnie. Możemy być wściekłe. To są naturalne sytuacje, w których każdego, nawet najbardziej spokojnego człowieka szlag trafia. I nie udawajmy, że tak nie jest. Nie duśmy się w negatywnych emocjach. Nie udawajmy, ze jesteśmy jak ta baba z reklamy, która z uśmiechem na twarzy po raz pięćdziesiąty tego samego dnia rysuje smoka. Której nawet nie drgnie powieka, gdy jej ukochane dziecko wciera marchewkę w dywan. I ta, której nie denerwuje tonąca łazienka po kąpieli maluszka. Ludzką rzeczą jest się wściec. Co więcej, ludzką rzeczą jest się wkurwić. Największą sztuką jest jednak zapanować nad tą złością. Przeżywać ją tak, by nie przekraczać pewnych granic. Móc ulżyć sobie, gdy krew osiąga temperaturę wrzenia. By nie reagować przemocą, wyzwiskami i krzykiem, który spowoduje, że nasze własne dziecko zacznie się nas bać.
To nie złość jest zła sama w sobie. To nieodpowiednie reagowanie na nasze emocje jest problemem. Nie wyrzucajmy sobie więc, że irytuje nas zabawa w sklep. Że to niedobrze, że malowanie farbami wzbudza w nas odruch wymiotny. Że nie zakładamy z uśmiechem na twarzy dziecku skarpetek po tym, jak po raz tysięczny je ściągnęło. Złość jest naturalna. Nie musimy z nią walczyć ani zmuszać się do jej pozbycia się. Nauczmy się na nią reagować. Po ludzku.