Od najmłodszych lat mamy jakieś marzenia. Najpierw chcemy mieć. Nowy samochodzik, lalkę, pudełko klocków. Potem chcemy być. Nauczycielkami, aktorami, lekarzami, strażakami. Wybieramy szkoły, jedna po drugiej. Poświęcamy wolny czas na pasję. Staramy się robić wszystko co sprawia nam przyjemność. Planujemy żyć szczęśliwie i w zgodzie ze sobą.
Pal licho, że często życie te plany weryfikuje, bo łapiemy się jakiejkolwiek roboty, by móc zapłacić rachunki. Pracujemy ponad siły, żeby dziecko mogło pojechać na szkolną wycieczkę albo nie chodziło kolejny rok w tej samej kurtce. Pal licho, bo życie jest nieprzewidywalne i czasem zamiast robić to co kochamy, robimy to co musimy.
Zaskakujące jednak jest to, że kiedy zostajemy mamami porzucamy wszystkie te plany i marzenia. Jestem w stanie zrozumieć kobiety, które świadomie wybierają tę drogę i postanawiają poświęcić się macierzyństwu. Rozumiem, że można żyć po to, by być mamą. Nie rozumiem natomiast kobiet, które rezygnują z siebie, bo myślą, że tak ma być. Że tego oczekuje dziecko, partner, społeczeństwo, teściowie… Rezygnują z pasji, pracy, którą lubią, wolnego czasu, marzeń i planów. Bo przecież teraz są mamami, nie wypada, nie wolno, będą oceniać, gadać, plotkować.
Dzieci są dla mnie priorytetem i zawsze będą. Ale jestem egoistką. Zdrową, w moim mniemaniu. Bo zdrowy egoizm nie wyklucza ogromnej miłości do dzieci. Zdrowy egoizm oznacza, że nie zamierzam się poświęcać.
Bardzo lubię stwierdzenie „bo dzieciństwo moich dzieci jest tylko raz”. Owszem, ja też mam tylko jedno życie. Czy nie można aktywnie uczestniczyć w dzieciństwie malucha bez konieczności pamiętania o swoich marzeniach? Czy jeśli nie spędzam z dzieckiem dwudziestu czterech godzin tylko dziesięć to jestem złą mamą? Czy szesnaście byłoby ok? Gdzie jest granica poświęcania się a gdzie cienka linia, po której można nazwać mnie złym rodzicem? Czy nie jakość jest ważniejsza od ilości?
Któregoś dnia moje dzieci wyprowadzą się z domu, ułożą sobie życie. Kim wtedy będę? Czy będę mogła spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie, że nie oddałam zbyt szybko swoich planów w ręce dzieci? Czy jeśli zostanę w czterech ścianach bez zabawek, płaczu, śmiechu, chaosu i małych rączek to będę wiedziała co zrobić z własnym życiem? Może być już za późno, żeby zaczynać od nowa, bo nagle okaże się, że nic mnie nie interesuje, nic mnie nie bawi, w zasadzie to nawet nie wiem czego chcę. Marzenia z dzieciństwa będą tak odległe, że niemożliwe do zrekonstruowania.
Jestem egoistką, bo swoje dobro stawiam na równi z dobrem dzieci. Bo wiem, że kiedy ja jestem szczęśliwa i radosna to właśnie tę radość przekładam na swoje macierzyństwo. Bo zamiast bawić się z dziećmi po raz dziesiąty w chowanego, ja chowam się w swoim biurze i piszę bloga. A potem wychodzę z uśmiechem na twarzy gotowa do dalszej zabawy. Czy jeśli lubię swoje odbicie w lustrze, bo kosmetyczka zrobiła mi oczyszczanie twarzy jest czymś złym, kiedy to przynosi mi przyjemność i potrafię tę przyjemność czuć nawet w dresie czołgając się z córkami po podłodze? Co jest w tym złego, hę?
Zbyt szybko rezygnujemy z siebie, bo „teraz dziecko”. A kiedy TY? Kiedy się wyprowadzą czy wcześniej? Jeśli macierzyństwo daje ci sto procent satysfakcji to super. Jeśli nie to dlaczego tego nie zmienisz? Nie mówię tu o wielkich planach zdobywania świata, ale o zwykłych rzeczach, które dają ci radość i spełnienie.
Pamiętam, że gdy zaszłam w ciążę, a miałam wtedy ledwo skończone 25 lat, koleżanka zapytała mnie „to już się wyszalałaś?”. O kurczę, to miałam się wyszaleć? W życiu! Czy to znaczy, że wszystko co fajne, szalone i spontaniczne to tylko przed dzieckiem a potem już tylko pranie, sprzątanie i zmienianie pieluch? Od roku żyję bardziej spontanicznie niż wtedy, gdy nie byłam mamą. Postawiłam na swój rozwój, pasję i przyjemności, nie ujmując swojemu macierzyństwu i okazuje się, że po trzydziestce, z trójką małych jeszcze dzieci można zajebiście żyć. I chcę pokazać ci na swoim przykładzie, że można. Czasu jest mniej, bo jednak obowiązków dużo a doba nie jest z gumy, żeby sobie ją dowolnie rozciągnąć, ale mojego życiowego czasu też jest mniej. I nie chcę go zmarnować na wegetację z dnia na dzień.
Jestem mamą, ale przede wszystkim jestem człowiekiem, który ma uczucia, marzenia, plany. W tych planach zawsze są dzieci i to pewnie nie zmieni się tak szybko, ale podchodzę do swojej roli z rozsądkiem. Nie poświęcę swojego życia kosztem całodobowego wychowywania dzieci. Nie czuję się złym rodzicem kiedy obserwuję inne mamy, które latami zajmują się tylko domem i dzieciakami. Wielu z nich współczuję, bo wiele z nich przyznaje się do tego, że wiesz, „to nie tak miało być”.
Bierzmy sprawy w swoje ręce. Życie nie kończy się wraz z macierzyństwem. To właśnie teraz może się zacząć na dobre. Wziąć rozpęd i żyć pełną piersią z ukochanymi osobami w domu, czy to nie jest piękne?