Ludzie boją się różnych rzeczy. Jedni są bardziej odważni, drudzy mniej. Ale wszyscy boimy się jednego, choroby…
Całe życie wisi nade mną widmo raka piersi. Jako uczennica szkoły podstawowej przeczytałam gdzieś, że to dziedziczna choroba, więc skoro miała ją moja babcia a potem jej córka, moja mama, również wykryła kilka zmian w piersi to znaczy, że kolejną osobą w tym dominie jestem ja i moje siostry. I choć chorują także kobiety, których w rodzinie rak nie występował to jednak moje ryzyko jest dużo większe…
Badam się regularnie. Kilkakrotnie biegłam do lekarza, bo wydawało mi się, że wyczułam guzka. Zawsze okazywało się to niegroźną zmianą. Strach, który się wtedy czuje jest nie do opisania.
Przygotowując się do tego wpisu na blogu pomyślałam o mojej babci i któregoś dnia zapytałam ją czy chciałaby opowiedzieć swoją historię. Bo to historia z happy endem. A takie zdarzają się przecież nawet przy ciężkiej chorobie. Zgodziła się od razu. Proszę, przeczytajcie tę rozmowę uważnie. Wiele słów musiałam zmienić, bo moja babcia to śląska kobita i właściwie czystą polszczyzną nie mówi, ale sens został zachowany. Babcia odkąd tylko weszła do mojego domu sprawiła, że głos ugrzązł mi w gardle. Przygotowała się do tego spotkania skrupulatnie. Przyniosła za sobą swoją historię choroby, wyniki badań, skierowania do szpitala. Trzymałam tę pożółkłą już kopertę i wyobrażałam sobie co musiała czuć za każdym razem, gdy lekarz wręczał jej ten świstek papieru. A potem spojrzałam na jej pomaszczoną doświadczeniami twarz, taką pogodną, taką zawsze uśmiechniętą…
Opowiedziałam jej o Brasterze . To innowacyjny sprzęt do badania piersi w domowym zaciszu. Całe badanie trwa ok. 15 minut. Opatentowana matryca termograficzna wykrywa nawet najmniejsze zmiany w piersiach. Komórki nowotworowe charakteryzują się nasilonym metabolizmem i wytwarzaniem gęstej sieci naczyń włosowatych. Urządzenie BRASTER potrafi zobrazować je na wczesnym etapie występowania jako barwne obszary.
Babcia słucha przejęta i nie dowierza, że dożyła takich czasów…
Babciu, to o czym napiszę przeczyta bardzo dużo osób. Być może też ludzie z naszego otoczenia, znajomi, sąsiedzi, rodzina. Więc jeśli nie chcesz…
Pisz dziecko. Przecież wszyscy wiedzą, że byłam chora.
Ile miałaś lat, gdy zachorowałaś?
40…
Sama wykryłaś sobie guza?
Tak, kąpałam się i wyczułam zgrubienie z jednej strony, ale nie wiedziałam co to jest ani nawet, że może być groźne.
Kiedyś kobiety nie badały sobie same piersi?
Kiedyś nikt nie wiedział, że trzeba to robić. Nie mieliśmy internetu ani telewizji. O takich rzeczach się nie mówiło.
To skąd wiedziałaś, że trzeba się udać do lekarza?
Takie informacje przekazywały sobie sąsiadki i koleżanki z ust do ust. Jak któraś lądowała w szpitalu to potem opowiadała reszcie co tam widziała. I okazało się, że była także kobieta z rakiem piersi. Więc wypytałam tą moją koleżankę o tego raka… I wtedy od razu poszłam do lekarza.
Bałaś się?
Oczywiście, bardzo się bałam. Ale nie o siebie, ani o ból. Bałam się, że zostawię moje dzieci i męża (tu po raz pierwszy łamie jej się głos)… Wiedziałam co mnie czeka. Amputowali mi pierś i usunęli od razu jajniki już po trzech dniach w szpitalu. A potem leżałam tam jeszcze pół roku. Moje córki miały 18, 16 i 12 lat.
Co w tym wszystkim było najgorsze? Chemioterapia, świadomość, że nie masz piersi czy ból?
Chemia była okropna. Miałam w sumie cztery… Nie przejmowałam się, że nie mam piersi. Chciałam tylko żyć. Najgorsze… (tu łamie jej się głos po raz drugi) najgorsza była tęsknota za domem. Bardzo tęskniłam!
W końcu biorę się w garść i postanawiam opowiedzieć jej o moim strachu, o moich planach i Brasterze,
Wiesz, babciu. Zapisałam się na badania genetyczne. W styczniu mam wyznaczony termin, ale bardzo się boję, że jednak jestem obciążona genetycznie. Nie wiem czy będę umiała żyć ze świadomością, że mam w sobie taką bombę.
A kto dzisiaj nie ma bomby? (śmieje się) Leżałam na sali z siostrą zakonną. W jej rodzinie nie było choroby nowotworowej, a ona jednak zachorowała. Widzisz, miała bombę, o której nie wiedziała, a Ty będziesz wiedzieć wcześniej.
Ty zawsze jesteś taka pogodna. W czasie choroby chyba jednak taka nie byłaś…?
A coś ty, dziecko. Nie załamałam się ani na chwilę. Z tą zakonnicą cały czas myślałyśmy pozytywnie. Wiesz, że my w tym szpitalu, na oddziale, tańczyliśmy, śpiewaliśmy i dużo się śmialiśmy? Wszystko po to, żeby nie myśleć o głupotach.
A dziadek? (tu z kolei łamie się mój głos. Dziadek zmarł nagle, gdy miałam 6 lat. Babcia została młodą wdową)
Udawał twardziela. Nigdy nie był przy mnie smutny, ale widziałam nieraz przez okno jak stał pod orzechem w naszym ogrodzie i płakał. Musiał się bardzo bać, że umrę i go zostawię z dziećmi… Kto by pomyślał, że to on pierwszy zostawi tu mnie…
Babciu, co powiedziałabyś tym wszystkim kobietom, które czytają mojego bloga?
Że mają się nie bać. Rak to nie koniec. Trzeba się badać. My kiedyś nie miałyśmy możliwości, żeby regularnie chodzić do lekarza. Nie wiedziałyśmy nawet co to rak piersi. A teraz? Kiedy macie internet i taki sprzęt do badań (Braster) to największą głupotą byłoby z tego nie skorzystać. Z chorobą można wygrać. 40 lat temu usunęli mi pierś i jajniki. 40 lat!!! A ja nadal żyję i mam się świetnie.
Niektóre dziewczyny piszą mi, że się nie badają, bo lepiej nie wiedzieć.
Lekarz powiedział mi, że rak wcześnie wykryty jest wyleczalny! Trzeba tylko od razu reagować. Mój guz był już w drugim stadium (większy rak we wczesnej fazie), gdybym czekała dłużej i gdybym uważała, że lepiej nie wiedzieć, to może faktycznie już nie wróciłabym do domu. A tak, mam jeszcze wnuki i prawnuki. I mogę im chrupki przywozić (śmieje się).
Gdybyś miała możliwość, wtedy, skorzystać z takiego sprzętu. Kupiłabyś go?
Nawet bym się nie zastanawiała.
Znając oszczędność mojej babci dodaję szybko: Ale tam się płaci abonament 30zł miesięcznie.
Jak zachorujesz i za późno wykryjesz zmianę to te 30 zł nagle okaże się niczym… Poza tym może wtedy te 30 zł nie wyda się na niepotrzebne rzeczy.
Biorę starą, pożółkłą kopertę do ręki. I już wiem… Pójdę na badania genetyczne w styczniu. Ale najpierw przebadam się Brasterem (nie powiedziałam jej, że nie miałam dotąd odwagi tego zrobić). A potem spoglądam jak bawi się z prawnuczkami, jak bierze je na kolana i śmieje się głośno. Miała dużo szczęścia, że wykryła guza wcześnie. My mieliśmy szczęście.
A w dzisiejszych czasach to już nie tylko kwestia szczęścia. Przy możliwościach jakie mamy to już odpowiedzialność za siebie i swoje życie.
Dziękuję babciu za cenną lekcję.
Wpis powstał przy współpracy z firmą Braster.