Niby żyjemy w lepszych czasach i niby mamy we wszystkim łatwiej, a jednak potrafimy totalnie zepsuć swoje rodzicielstwo.
Jak narzekać, skoro nasze matki nie miały pralek, zmywarek, często nawet samochodu? Jak teraz narzekać, skoro nie miały wujka Google i grup mam, które o każdej porze dnia i nocy mogły doradzić? Nie miały możliwości kupienia laptopa, tabletu czy kolejnej gry, która zajmie dziecko na pół dnia. Nie wiedziały nawet co to pielucha jednorazowa i ręcznie prały ten sfajdany kawałek materiału. Często styrane po pracy wiele rzeczy musiały jeszcze same ogarnąć w domu… i dodatkowo znaleźć zajęcie dzieciom!
I wiesz, czasem im tego zazdroszczę. Bo kiedy widzę co dzieje się ze współczesnymi młodymi rodzicami to szlag jasny mnie trafia. Spacer? Koniecznie z telefonem w ręce. Przecież można odbębnić codzienne wyjścia i nie tracić kontaktu ze znajomymi na fejsie. Można wyrzucić dziecko na placu zabaw, niech się sobą zajmie, przecież tyle tu drabinek i huśtawek, w tym czasie przecież tyle się wydarzy w grupie dla mam. Trzeba być na bieżąco. Zabawa w domu? Jedna ręka układa klocki, druga przewija tablicę na portalu społecznościowym. Da się, a jak! I to ciągłe „poczekaj chwilę” mówione czekającemu od godziny już maluchowi, bo mama musi odpisać. Tam nic nie może migać, pikać ani świecić.
Widzę zdjęcia tatusiów, które z założenia mają być zabawne. Siedzi taki monarcha na ławce ze sznurkiem długości 5 metrów w ręce i pociągając huśta dziecko na huśtawce. Patrzcie, nawet tyłka nie musi ruszyć. Taki zaradny! W każdej sytuacji sobie poradzi, nie straci przecież ani minuty na fejsie na rzecz karmienia dziecka. Rękami stuka na klawiaturze, butelkę przytrzyma nogą. Dla chcącego nic trudnego. I miliony lajków pod zdjęciem.
A ja marzę o tym, żeby rodzice mogli być takimi rodzicami jak wtedy, gdy nie mogły zastąpić ich komputerowe gry. Żeby mamy siedzące na ławkach nie irytowały się, gdy dziecko woła je do wspólnej zabawy. Żeby telefon w ręce nie był jedyną rozrywką kobiet na urlopie macierzyńskim. I żeby pchając wózek spojrzały czasem na maluszka zamiast w jaskrawy ekran. Żeby rodzice byli, a nie bywali. Nie tylko ciałem, ale przede wszystkim sobą.
Technologia się rozwija. Wspaniale. Korzystajmy z tego. Korzystajmy inteligentnie. Dostarczajmy sobie rozrywki, uczmy się, zarabiajmy, poznajmy ludzi, to wszystko przecież jest w zasięgu ręki. To wszystko wymyślono po to, by było nam łatwiej, lżej, przyjemniej i atrakcyjniej. Mam wrażenie, że teraz jeśli nie jesteś „online” to znaczy, że cię nie ma. Jeśli nie możesz odpisać już, teraz, natychmiast to znaczy, że już nie jesteś potrzebny. A jesteś! Tym małym ludziom, których powołałaś do życia. Temu człowiekowi, z którym założyłaś rodzinę. Dla nich masz być online. Ta zabawka w telefonie to fantastyczna sprawa. W wolnym czasie, a nie „zamiast” i nie „przy okazji”.
Za kilkanaście lat docenisz chwile, które uleciały na zawsze i wspomnisz jak było fajnie, kiedy ten wyrośnięty osiemnastolatek biegał z pieluchą między nogami i złościł się, gdy nie mógł dosięgnąć zabawki na stole. Nie jedna łza zakręci ci się w oku na wspomnienie tej brudnej podłogi po każdym obiedzie i trzęsącej się małej rączki, która próbuje trafić łyżeczką do buzi gubiąc po drodze całą swoją zawartość. I zatęsknisz za tymi małymi słodkimi oczkami, które patrzyły na ciebie jak na bóstwo. Nie otrzymasz uwagi, jeśli nie pokażesz co znaczy podarować komuś swój wolny czas. Bez zbędnych umilaczy obok. Kiedy ta sama rączka będzie pisać wiadomość w telefonie i te słodkie oczka będą patrzeć na ekran, a dziecko rzuci jedynie zdawkowe „pa mamo” wychodząc z domu, zrozumiesz, że oto otrzymałaś to, co sama od siebie dałaś.
Zdjęcie wykonane aparatem Olympus PEN E-PL 7