Przychodzi na świat twoje wymarzone, ukochane dziecko. Od pierwszego dnia obiecujesz mu, że dasz mu wszystko co najlepsze. Że niczego mu w życiu nie braknie i będzie miało to, czego sama nie miałaś. Chcesz, żeby było szczęśliwe, zawsze i wszędzie. I nie ma w tym nic złego, dopóki to twoje „wszystko” nie oznacza „absolutnie wszystko”.
Chcesz nauczyć je samoakceptacji, ale kupując kolejną zabawkę i kolejną zbędną rzecz uczysz je jedynie, że jest kimś przez to co posiada. Nieważne, że dziecko ma talent, pięknie śpiewa, tańczy lub rysuje. W gąszczu zabawek czuje się kimś ważnym, bo ma przecież tak dużo. Nie cieszą go dobre stopnie w szkole ani zwykła pochwała. On musi posiadać, mieć na własność.
Gubisz się coraz bardziej w tym macierzyństwie. Nie chcesz, by twoja pociecha odstawała od grupy. Nie może być przecież jedynym dzieckiem, które nie dostanie na komunię smartfona. Tablet? Drogi zegarek? Skoro syn sąsiada ma to dlaczego twój ma być gorszy? Niepostrzeżenie uczysz dziecko, że musi dopasowywać się do reszty. Musi rywalizować, mieć więcej. Liczy się tylko kasa, bogactwo i uznanie w oczach innych. Nieważne, że utrzymanie jego telefonu kosztuje, że ciągle gdzieś rozbija szybkę. Zarobisz na to wszystko, przecież obiecałaś mu, że niczego mu nie braknie.
I zarabiasz. Pracujesz wiele godzin dziennie, czasem bierzesz nadgodziny. Swoją nieobecność w domu rekompensujesz dziecku… nową zabawką. Bo przecież wtedy się uśmiecha, czuje się szczęśliwe, a ty masz spokojne sumienie i poczucie, że znów udało ci się uszczęśliwić malucha. Nie zauważasz, że to chwilowa radość a zabawka ląduje w kącie po kilkunastu minutach. Rzucona na sam czubek tych wszystkich niepotrzebnych, drogich rzeczy, które pozwoliły ci żyć spokojnie. Kupisz wszystko o czym zamarzy, trzeba tylko nazbierać. I nieważne, że dostaje ciekawą książkę, nowość, hit dziecięcy, skoro nie masz czasu z nim jej przeczytać…
A gdy pojawia się młodsze rodzeństwo nie chcesz by to starsze poczuło się odrzucone. Koniecznie nowe klocki, najnowsza Barbie, Spiderman z górnej półki. Uciszyć sumienie, jak najszybciej uciszyć wyrzuty sumienia.
Nagradzasz dziecko za dobre oceny, prawidłową postawę,wzorowe zachowanie. Wszak nagradzać trzeba. I trochę sama zapętlasz się w swoim postępowaniu, bo nagle się okazuje, że dziecko chce nagrodę za to, że zje cały obiad, za to, że bez wykrętów umyje zęby i bez marudzenia położy się do łóżka. Przecież nie robisz nic złego, to tylko czekoladka/lizak/chrupki. Kieszeni ci nie zrujnuje, ale zrujnuje przyszłość twojemu dziecku. We wszystkim będzie doszukiwało się pochwał i nagród, niedocenione będzie nieszczęśliwe. To strzał w kolano dorastającego człowieka, bo taki ktoś nigdy nie zrobi niczego bezinteresownie.
Co z tego, że twoje dziecko będzie „na równi” z grupą, skoro nie będzie znało własnej wartości jako człowieka, który nie musi posiadać, by być kimś.
Co z tego, że twoje dziecko ucieszy się na widok najnowszej zabawki, skoro zasypiając będzie tuliło pluszowego misia, nie ciebie.
Co z tego, że dasz mu to, czego sama nie dostałaś, skoro jedyną wartością, która będzie się dla niego liczyła będzie bogactwo i zachwyt w oczach obcych mu osób.
Nie ma nic złego w kupowaniu zabawek i nagradzaniu, ale do wszystkiego podejdź z głową, bo to „wszystko”, które mu obiecywałaś to nie „wypasiony” pokój, zagraniczne wakacje, smartfon, tablet i milion innych dupereli, to twoja obecność, twój czas, twoje zaangażowanie, twoje uczucie, tu i teraz. To być, a nie mieć.