Ciągle gadam tylko o tym, że warto być nieperfekcyjną, bo brak pogoni za byciem idealną czyni z nas po prostu szczęśliwą kobietę. Nie musisz do niczego dążyć, nikomu się przypodobać, nikomu imponować a dzięki temu zyskasz spokój i w końcu zaakceptujesz to, kim naprawdę jesteś.
Nie promuję leżenia na kanapie z dyndającymi nogami, ani „wychowania” sobie faceta na służącego. Nie mówię, żeby całkowicie odpuścić sprzątanie a dzieciom podawać codziennie chińską zupkę. Nikt przecież nie chce w domu ściągać z głowy pajęczyn, a i dobrze odżywione dziecko to dziecko zdrowe. Są jednak rzeczy, które nie mieszczą się w głowie „idealnym” matkom a ja stosuję je na co dzień i wiem, że jestem z tym o wiele szczęśliwsza niż one ze swoim „ładem i składem”.
NIE PRZEPRASZAM:
- za gorszy dzień. A dlaczego miałabym, skoro nie jestem robotem? Takie słabsze momenty zdarzają się każdemu. Nawet sam papież je miewa, więc nie widzę powodu, dla którego ja miałabym udawać, że zawsze jest super, że zawsze mi się chce i że zawsze mi wychodzi tak, jak zakładałam.
- gdy wolę odpocząć i odpuszczę sobie szorowanie podłogi. Lubię te momenty, gdy położę dzieci do łóżek i bez skrupułów usadowię swoją dupkę na kanapie z książką lub pilotem w ręce. Zwłaszcza wtedy, gdy dzieci w ciągu dnia wyciągnęły ze mnie całą energię, tak że nie mam sił nawet oddychać. To jest mój czas na regenerację. Jak jaszczurce odrasta mi ogon, którym jutro zmiotę ten kurz.
- za wszystkie szybkie dania, które dostają dzieciaki na obiad. Musiałabym czasem się roztroić, żeby zdążyć ze wszystkimi obowiązkami domowymi i firmowymi, a doba ma zaledwie 24 godziny. Świat się nie zawali, gdy nie dostaną dania niczym z programu Master Chef. W zasadzie nigdy takich nie dostają, a żyją i mają się świetnie. Schabowego też u nas nie uraczysz codziennie a szybkie dania czasem ratują mi tyłek i puste żołądki maluchów.
- gdy włączam bajkę, bo muszę ogarnąć kuchnię, która do wieczora nie wyglądałaby już jak kuchnia. Dzieci się cieszą, ja mam czas na porządek. I nie wyrzucam sobie, że tępo patrzą w pudło telewizora, bo dziś można wybrać naprawdę ciekawe programy dla takich maluchów.
NIE DZIĘKUJĘ:
- za każdym razem za to, że małżonek zgodził się zostać z dziećmi w domu, gdy ja muszę (lub/i chcę) wyjść lub nawet wyjechać na dłużej. Wychodzę z założenia, że wszystko co robimy, robimy wspólnie dla dobra naszej rodziny. On nie dziękuje mi po każdej nocy, gdy jest w pracy, że zostałam w domu. To naturalne. Tak jak moje zakupy.
- za to, że partner wyniósł śmieci, przewrócił w końcu skarpetki na właściwą stronę a bluzka wylądowała wyjątkowo w koszu, a nie obok. Nie dziękuję za to, że wziął dzieci na spacer, że włożył talerz do zmywarki albo odkurzył w dziecięcych pokojach. O nasze gniazdo dbamy razem, skoro chcemy je nadal nazywać NASZYM, a czas spędzony z dziećmi to nie wyręczanie matki a właściwe wychowywanie przez ojca.
Zdecydowanie wolę przepraszać wtedy, gdy wiem, że postąpiłam źle. Gdy obiecałam, a nie udało mi się obietnicy spełnić. Gdy powiem za dużo podczas kłótni albo milczę bez wyjaśnień. Gdy ewidentnie popełnię błąd.
Dziękuję, gdy zrobi coś spontanicznie. Gdy rzeczywiście bez pomocy nie dam sobie rady i nie muszę o tę pomoc prosić. Gdy czuję, że jesteśmy razem dla siebie i dla dzieci. I gdy moje potrzeby nie są traktowane jak kobiece kaprysy.
Zdecydowanie nie zwracam uwagi na opinie osób z zewnątrz. Jeśli mam się sparzyć to ok. Tylko w ten sposób zauważę swój błąd i jeśli sama będę chciała, to go naprawię. Nie zachwycam się swoim widokiem w lustrze. Widzę, że tu nie jest dobrze, tam jest dosyć kiepsko, ale jakie to ma właściwie znaczenie? Nieperfekcyjną być i przy tym szczęśliwą, to jest mój sposób na życie.