#MyFirst7Jobs

 

W blogosferze pojawiła się fajna akcja #MyFirst7Jobs. Zazwyczaj nie biorę udziału w takich masowych wpisach, bo nie odpowiada mi temat albo zwyczajnie takie akcje nie wnoszą nic nadzwyczajnego do życia czytelnika. Tym razem jest inaczej. Podoba mi się ta idea, bo można w wyraźny sposób pokazać jaką drogę musiało się przejść, żeby znaleźć się w tym miejscu, z którego nie chce się już rezygnować. Ile trzeba było się napracować, żeby odnaleźć właściwą ścieżkę.

  1. PROMOCJE – Swoją pierwszą pracę znalazłam w wakacje. Miesiąc po moich osiemnastych urodzinach. Chciałam zarobić sobie na pierwszy w życiu wyjazd z chłopakiem. To przecież musiało być coś. Romantyczne eskapady i miłosne uniesienia młodych podlotków. Zarabiałam 5-6zł na godzinę stojąc na promocji proszku do prania w Makro. Niby nic wielkiego, ale stoisko znajdowało się niedaleko lodówek i wspominam to jak najzimniejsze wakacje ever. Przeliczając: 150zł tygodniowo. Miesiąc pracy i miałam sześć własnych stów. Szaleństwo. Wystarczyło na weekend nad jeziorem. Nic ponadto, ale nie narzekaliśmy, bo rzadko opuszczaliśmy apartament.

  2. SOLARIUM – Dokładnie: obsługa solarium. Bardzo miło wspominam ten okres. Byłam opalona jak jeszcze nigdy, kosmetyki do dyspozycji i możliwość poznania ogromnej ilości osób. Podobało mi się tym bardziej, że pracowałam na zmianę z ówczesną przyjaciółką, więc widywałyśmy się codziennie, co sprawiło, że zżyłyśmy się ze sobą jeszcze bardziej. Rodzice nadal mnie utrzymywali, a dodatkowe pieniądze były jak manna z nieba.

  3. HOLANDIA, ZBIERANIE ZAMÓWIEŃ– Pojechałam z chłopakiem trochę zarobić. Zostaliśmy dwa lata. Najpierw pracowaliśmy przy zbieraniu zamówień w hurtowni. Poruszając się wielkim wózkiem, trzymając w ręce skaner zbieraliśmy produkty ze wskazanych miejsc. 12 godzin dziennie fizycznej pracy.

  4. HOLANDIA, PAKOWANIE PAPRYKI – Tania siła robocza stojąca na taśmie, gdzie między rękami przelatuje ci papryka. Bierzesz dwie w rękę i ładujesz do foliowej torebki zamykając taśmą. I kolejna, i kolejna, i jeszcze następna. I tak 12-14 godzin dziennie. Tam dopiero poznałam jak wytrzymała potrafię być. Co więcej, polubiłam nawet tę pracę. A zwłaszcza Polaków, z którymi przyszło mi tam pracować.

  5. HOLANDIA, PAKOWANIE OGÓRKÓW – Na taśmie we dwie osoby. Ja i Robert, chłopak, którego tam poznałam. Do dziś mamy ze sobą kontakt. Nigdy w życiu tak bardzo nie śmiałam się jak wtedy. A praca ciężka, szybka, bez taryfy ulgowej. Byłam chuda jak patyk. Waga z przodu pokazywała 4… a bicepsy miałam jak niejedna osoba trenująca podnoszenie ciężarów od lat. Bardzo ciężkie skrzynki z ogórkami, wysoka temperatura bijąca od maszyny, która zawijała ogórki i tempo jak na maratonie. 12-14 godzin dziennie. Tak, jestem sadomasochistką.

  6. LABORATORIUM – Kiedy postanowiliśmy wrócić do Polski pracę dostałam od razu. Nie zdążyłam się rozpakować a już siedziałam w białym kitlu przy próbkach z krwią. Cieszyłam się, bo ludzie latami szukają pracy w swoim zawodzie, a ja dostałam tę wymarzoną, w miejscu, gdzie odrabiałam kilka lat wcześniej staż zawodowy. To była praca, w której się spełniałam, ale kiedy urodziła się Martynka musiałam podjąć decyzję co dalej… I nie wróciłam już do przychodni. Otworzyłam własną działalność gospodarczą.

  7. WŁASNA FIRMA – Brzmi ładnie, nie? Sprzedawałam w internecie pościele dziecięce. Szło mi nawet nieźle. Starczało na składki, ale nic nie można było odłożyć, bo każde zarobione pieniądze inwestowałam w towar. Szybko zauważyłam bezsens tej pracy.

I tu pojawia się blog. Ale musicie wiedzieć, że nie pierwszy w moim życiu. „Szeptem pisane” powstało, gdy miałam 16-17 lat. Dwa lata pisania. Dziś żałuję, że pewnego dnia zniknął z platformy. Miałabym się z czego dzisiaj pośmiać. Potem „Nieperfekcyjna Mama”, która umarła śmiercią naturalną wraz z porodem bliźniaczek. Aż… jestem tutaj. „Nieperfekcyjna Mama” w nowej odsłonie. I to jest moje miejsce. To jest moja pasja i źródło utrzymania.

Każda z wyżej wymienionych prac czegoś mnie nauczyła. Każdą naukę pamiętam prowadząc bloga. Promocje nauczyły mnie jeść małą łyżeczką, ale konkretnie. Nie zadowalać się resztkami, ale brać to na co ma się ochotę. Solarium nauczyło mnie jak cieszyć się z nowych znajomości. Praca w Holandii pokazała, że ciężką pracą można zdobyć wszystko (po dwóch latach kupiliśmy za gotówkę własny samochód, który całowaliśmy po felgach przez kolejny rok). Wytrzymałość się opłaca. W laboratorium czułam się doceniona, tam naprawdę otrzymałam wiele słów uznania. Nauka z tego jedna, przykładać się do swojej pracy najlepiej jak się potrafi. I własna firma. Nie ma tego złego, bo przekształciłam ją w taki sposób, że nadal funkcjonuje, ale tym razem w blogosferze.

I tak sobie dziś myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Ważne, by móc wynieść z tego własne przemyślenia i nauki.

Teraz Wy! Podzielcie się, czym się zajmowaliście?