Dzisiejszym wpisem rozpoczynam nowy cykl tekstów na blogu. Świeża kategoria DOM, na którą już się cieszę, bo oznacza wiele zmian w moim otoczeniu.
10 miesięcy temu spełniło się jedno z największych marzeń w moim życiu. Wprowadziłam się do swojego domu. Co prawda wybudowany na spółkę z bankiem, ale kto by się tam czepiał szczegółów. Najważniejsze dla mnie było, żeby w końcu być u siebie, pod własnym dachem, tylko ze swoją rodziną. Moment przeprowadzki to jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Śpieszyliśmy się. Mieszkaliśmy razem z moimi teściami a mając troje małych dzieci to była dla nas niekomfortowa sytuacja. Postanowiliśmy, że zrobimy tyle, na ile nas stać, jednocześnie mając świadomość, że przed nami długa droga do całkowitego wykończenia naszych czterech ścian. Kiedy mieliśmy już gdzie spać, gdzie jeść i gdzie się wykąpać uznaliśmy, że to najlepszy moment na przeprowadzkę.
Małymi kroczkami nadajemy naszemu domowi kształtów. Podstawowe warunki życiowe przestały nam wystarczać. Oczywiście chcemy więcej, lepiej, przytulniej.
Marzyłam o swoim własnym kącie. Takim cichym biurze, w którym będę mogła się zamknąć i spokojnie pracować. Od pewnego czasu blog to już nie tylko pasja, ale także firma. A do tej pory wszystko co robiłam odbywało się na moich kolanach na kanapie lub na stole, który miał być przecież przeznaczony tylko do wspólnych posiłków.
Pomieszczenie zwane biurem zamieniło się w tym czasie w graciarnię. Wszystkie rzeczy, z którymi nie wiadomo było co zrobić znalazły tam swoje miejsce. Pewnego dnia tupnęłam nogą i stwierdziłam, że szewc bez butów nie może nadal chodzić. Nie miałam magicznej różdżki, która pomogłaby mi w ogarnięciu tego… czegoś w biurze, więc zakasałam rękawy i mój kąt zrobił się pusty.
Pierwszym krokiem była zmiana koloru ścian. Wybrałam Śnieżkę Satynową „Sekretne Spojrzenie”. Nie bardzo wierzyłam w te wszystkie reklamy, że wystarczy przetrzeć plamę na ścianie a ona cudownie znika, dlatego dom pomalowaliśmy zwykłymi farbami. Mieliśmy świadomość, że nie ma co wydziwiać przy małych dzieciach, przecież i tak trzeba będzie niejednokrotnie je odmalować. Jak bardzo się myliliśmy… Dopiero teraz wiem, że gdybym od razu postawiła na Śnieżkę Satynową mój dom dziś nadal byłby czysty.
Mąż był chyba jeszcze bardziej sceptycznie nastawiony do tej farby niż ja. Najbardziej zaskoczony był faktem, że farba jest bardzo, bardzo (!) wydajna. Zaopatrzyliśmy się w dwie puszki a wystarczyła jedna. Dla mnie istotne było to, że nie miałam żadnych plam. Farba nie chlapie (ha!). Malowanie było przyjemne, tym bardziej, że zostawiłam to w rękach męża a sama zajęłam się nadzorowaniem (czyli tym co tygryski lubią najbardziej).
Wybór mebli również nie był trudny. Ikea jest niezawodna. Tu postawiliśmy na funkcjonalność i zamiast typowego biurka kupiliśmy dwa stoły. Przydają nam się idealnie do stojącego w strefie jadalnej stołu jako jego znaczne przedłużenie np. podczas rodzinnej imprezy. Szafa, regał i krzesła również przyjechały z Ikei. Miało być ładnie, ale inaczej. Wyjątkowo. Po mojemu. Jak u rasowej blogery.
Kusiło mnie, żeby sprawdzić Śnieżkę. Jako, że jestem nie tylko nieperfekcyjną mamą, ale także bywam ciapą na co dzień, wylanie kawy na ścianę było i tak kwestią czasu. Zobaczcie same:
Na wszelki wypadek przetestowałam też kredki i keczup:
Wybór farby do malowania całego domu teraz jest już łatwy. Została tylko kwestia koloru.
Mój kącik gotowy. Kawałek stołu dostał też mąż, bo się chłopina napracował, więc niech ma!
Zacieram rączki na dalsze działania, bo wciąż jest co robić w naszym domu!