Kiedy zostałam mamą wryłam sobie w ten swój mózg ogromne poczucie odpowiedzialności za tego małego człowieka. Od samego początku ustalałam zasady, które zamierzam wprowadzić do naszego domu. Wszystko musiało trzymać się kupy. Chciałam uniknąć scen znajomych mi z programu Doroty Zawadzkiej. W ciąży obejrzałam chyba wszystkie odcinki i zamierzałam od początku ostro wziąć się za wychowywanie dziecka. Zasady, reguły, obowiązki, plany. W kółko.
W pewnym momencie doszłam do ściany i wydawało mi się, że już nie ma odwrotu. Połknęłam ten okropny kij od szczotki i byłam surowa, stanowcza i zasadnicza. Trener osobisty swojej córki, nie mama, mamusia, mamuśka. Nie czułam się z tym dobrze, ale wiedziałam, że tak trzeba, by wpoić dziecku pewne zasady, które zaowocują w przyszłości. Zabrakło mi luzu, takiego bycia szaloną mamusią, która czasem nagnie te swoje zasady, żeby sprawić dzieciom radość.
Na szczęście uczę się na błędach. Pewnego dnia zrzuciłam z siebie płaszcz batmana i założyłam sukienkę księżniczki. Reguły, owszem. Zasady, owszem. Ale na litość boską, macierzyństwo to zabawa, to szaleństwo, to radość czysta niczym źródlana woda. Każde odstępstwo od moich zasad to szczęście i piski radości moich dzieci. Bywa, że jemy czekoladę przed obiadem. Na kolację smaruję naleśniki nutellą, w zoo kupujemy watę cukrową. Bywa, że nie poganiam dzieci do łóżek o stałej porze, tylko ostro przeciągamy godzinę snu i szalejemy. Włączamy telewizję i całą rodziną oglądamy Pamiętnik Barbie albo Kucyki Pony, jakże mało edukacyjne stwory. Czasem sprzątam pokój córki, żeby zrobić jej niespodziankę, gdy wróci z przedszkola. Nagięłam ostro swoje zasady, kiedy pojawił się pomysł kupienia króliczka dzieciom, mimo że jestem przeciwniczką posiadania zwierząt w domu. Ulubione „Kaczuszki” młodszych córek czy gry edukacyjne dla starszej włączam na tablecie. Skaczemy po kałużach, mimo że błoto później znajduje się nawet w dziecięcych uszach.
Wychowywanie dziecka to ciężka praca, którą można połączyć z przyjemnością, nawet łamiąc swoje zasady. Takie zasady, które nie wpłyną na złe nawyki, ale dawkowane od czasu do czasu sprawią ogrom radości a ja stanę się najlepszą mamą na świecie.
Uwielbiam te buźki wysmarowane czekoladą, zachwyt w oczach Martyny, gdy podoba jej się kolejna suknia Barbie. Kocham te emocje, gdy dziewczynki biorą króliczka na kolana i dają mu jedzenie ze swojej małej rączki, będąc przy tym tak delikatnym jak to możliwe. To, co kiedyś było niewyobrażalne w moim domu, staje się teraz jego częścią. Nauczyłam się nabierania luzu do życia, do swojej domowej roli, do przeciwności jakie spotykamy na swojej drodze. Cieszę się każdą wspólną chwilą, nawet jeśli nie mieści się ona w ramach moich wcześniejszych ustaleń, A może, zwłaszcza wtedy, gdy się nie mieści.
Nareszcie jestem fajną mamuśką.