Jestem patologiczną matką. Serio. W oczach innych matek.
Już sam fakt, że mm troje dzieci innych przeraża. Cóż, jedno wyszło niespodziewanie, bo nie liczyliśmy się z możliwością posiadania bliźniaków, ale w sumie kogo to obchodzi. Liczba się liczy. Troje to już początek patologii.
Siedzę w domu. Na dupie. Nic nie robię. Odbijam się od ścian z nudów. Pracuję siedząc przy laptopie. Co to za praca? Dzieci same się wychowują, bo jak to mówią, w takiej grupie to lżej. Same się sobą zajmują. Ładnie się bawią, nie biją, nie kłócą, nie wiszą mi u nóg. Nic z tych rzeczy. Właściwie to jestem w domu zbędna. A jak nauczą się korzystać z nocnika to mogą mi walizki wystawić za drzwi. Żyję lekko i przyjemnie, bez stresu i problemów.
Patologicznie urodziłam bliźniaczki. Przez cięcie cesarskie. To niewybaczalne, nie powinnam nazywać się matką. Pomińmy fakt, że pierwszą córkę urodziłam naturalnie, bo przecież drugi poród już był łatwy. Położyli mnie na stole, znieczulili, wyciągnęli dzieci. Ach, jak przyjemnie. Tak to można rodzić codziennie przecież. Nic nie czujesz, potem dochodzisz do siebie i już. Łatwizna.
Karmiłam dzieci sztuczną paszą, bo tak nazywa się teraz mleko modyfikowane. To nic, że walczyłam jak lwica o każdą kroplę. Trułam dzieci białym proszkiem, zmieniałam ich naturalną florę jelitową, nie czułam z nimi bliskości, bo ssały smoczek a nie mój cyc. Świadomie i dobrowolnie odebrałam im to, co matka może dać najlepszego.
Podawałam słoiczki. Wiesz, takie gotowce dla dzieci. Kupujesz, odgrzewasz, karmisz. Kompletnie nie eko, z kilogramem chemii w jednym małym słoiczku. Piszą, że bez konserwantów, nie wierz im. Podawałam świństwo nie przejmując się konsekwencjami. Chociaż po paszy to już wszystko jedno co dajesz. Równie dobrze można podać roczniakowi tatara na śniadanie. Poszłam na łatwiznę, nie chciało mi się stać przy garach, wolałam odgrzać. Kasą mogę sobie tyłek podcierać, więc żal mi nie było. W tym czasie siedziałam sobie na podłodze i układałam klocki. Taka patologia.
Szczepię swoje dzieci. Powinni mi je odebrać, serio. Jak można świadomie wszczepiać dziecku chorobę? Jak można narażać je na NOPy. Czy ja nie mam serca? I to straszne kłucie, ta igła wielkości szabli. Jestem bezduszna, nie liczę się z dobrem dziecka.
Czasem mam tak bardzo wszystkiego dość, że najchętniej wyszłabym z domu w samych klapkach a potem oglądała na słupach swoje zdjęcie z napisem ZAGINIONA. A ja schowałabym się w jakiejś norze, wyspała, odpoczęła i wtedy wróciła. Niewdzięcznica, tyle par nie może mieć dzieci, tyle par mi zazdrości a ja jeszcze narzekam. Na kolanach do Częstochowy powinnam iść.
Myślę o sobie. Cholerna egoistka. Jeszcze mam czelność spełniać swoje zachcianki, walczyć o swoje przyjemności, mieć hobby! Nie powinnam mieć nic swojego od kiedy zostałam mamą. Powinnam założyć klapki na oczy jak koń i nie widzieć nic wokół. Jaka samorealizacja? Jakie pasje? Mam dzieci, nimi mam się zajmować. 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. A jedynym relaksem powinna być wieczorna kąpiel. I nie dłuższa niż 5 minut, bo jak któreś z dzieci zapłacze to mam stać przy drzwiach gotowa do pomocy. A nie stoję. Piszę sobie bzdety w necie. Wstyd!
Jestem patologiczną mamą. Szczęśliwą patologiczną mamą.
A Ty?