Jak to się dzieje, że dotąd silna kobieta, stanowcza i z zasadami nagle staje się ciapą? Że staje przed sytuacjami w swoim życiu, w których rozkłada ręce, rzuca się na łóżko i po prostu ryczy? Poród wyprał mi mózg. Dosłownie. Kiedyś nigdy nie podejrzewałabym siebie o emocje, które teraz często doświadczam…
Poród siłami natury… Minęło już 5,5 roku a ja za każdym razem widząc rodzącą kobietę w tv płaczę. Scena porodu wywołuje we mnie najmocniejsze emocje ze wszystkim możliwych filmowych scen. Potrafię popłakać się tak samo jakbym przed chwilą to właśnie ja urodziła…
Drżę ze starchu, gdy któreś z moich dzieci choruje. Mogę nie spać pół nocy, tylko siedzieć przy łóżku córki, gdy wiem, że wysoko gorączkuje. Każdy katar stawia przede mną obraz chorego za chwilę dziecka. Po urodzeniu bliźniaczek, które były wcześniakami, bywa, że zakradam się do ich pokoju, by sprawdzić czy oddychają i śpią spokojnie…
Wzruszam się widząc nieuleczalnie chore dziecko. Często stawiam się w sytuacji jego rodziców i potrafię myśleć o tym cały dzień. Boli mnie, gdy wiem, że nie mogę pomóc. Że nie potrafię naprawić tego chorego, niesprawiedliwego świata…
Wszystkie “pierwsze razy” moich dzieci były ochrzczone moimi łzami. Pierwsze przekręcenie się na brzuszek, pierwsze ząbki, kroki, słowo “mama”. Ile łez jeszcze przede mną…
I oto cały obraz silnej, niezależnej kobiety. Kobiety, która radzi sobie w sytuacjach podbramkowych. Która ciągle stawia sobie nowe cele, która nie pozwala zabić w sobie swoich ambicji… Kobiety, która po upadku zawsze wstaje silniejsza. Dla której utrata przyjaźni sprawiła, że jeszcze mocniej zaczęła stąpać po ziemi. Która każde wbicie noża w plecy traktuje jak dodatkowe doświaczenie życiowe… I obraz kobiety, która zostając mamą doświadcza silnych emocji, nie wstydząc się ich…