GDY TWARDA KOBIETA STAJE SIĘ MATKĄ

Bez względu na to kim byłyśmy wcześniej, za kogo uważałyśmy się wcześniej, o czym marzyłyśmy wcześniej, macierzyństwo przewartościowuje całe życie. Wcześniej. Przed macierzyństwem.

Po długim okresie nastoletniego buntu, gdy wyrosłam na dorosłą już kobietę, twardo stąpałam po ziemi. Kilka życiowych wydarzeń zmusiło mnie do bezlitosnego podejścia do życia. Żadnych sentymentów. Czyste fakty. Plan na życie i do przodu.

Macierzyństwo też miałam zaplanowane. Wiadomo już, że jeśli chodzi o bycie rodzicem to tak naprawdę nic zaplanować nie można. Co więcej, nagle okazuje się, że to nie tylko obowiązki, nie tylko poczucie odpowiedzialności za małego człowieka, ale także wiele pięknych, nie mających nic wspólnego z twardym stąpaniem po ziemi, chwil.

Nigdy wcześniej z takim zachwytem nie patrzyłam na przelatujące nad ogrodem ptaki, niż wtedy, gdy pokazywałam je po raz pierwszy dzieciom. Nawet jeśli to tylko zwykłe wróble, których nawet nie lubię. Nigdy wcześniej nie szukałam tęczy na niebie, by pomyśleć marzenie. Teraz robię to ze starszą córką zawsze wtedy, gdy pada i jednocześnie przebija się słońce. Nigdy nie czytałam książki na głos, żeby udawać krowę, niedźwiedzia czy kotka… Nie sądziłam, że mój pocałunek może mieć uzdrawiającą moc. Że przytulenie powoduje, że natychmiast znika każde zmartwienie. Do głowy nie przyszłoby mi zbieranie kamyków na drodze, zrywanie chwastów i badyli zwanych przez córkę kwiatami. Nie wiedziałam, że puszczanie mydlanych baniek może powodować piski radości moich dzieci. Tak naprawdę, nie miałam pojęcia, że rzeczy małe są właśnie tymi największymi.

Czy komukolwiek wcześniej oddałabym swój najbardziej smakowity kąsek z talerza? Czy stałabym nad patelnią w 40-stopniowy upał smażąc naleśniki, bo ktoś miał na nie wielką ochotę? Czy zrobienie kupy przez kogoś kiedykolwiek sprawiło mi radość?

Szlag trafił twardą kobietę. Jestem miękka jak gąbka, gdy patrzę w oczy swoich dzieci. Rozpływam się, gdy są radosne. Biegam za nimi na czworaka udając psa, kopię piłkę, układam pluszaki w wózku, leżę na podłodze, podczas gdy ci mali ludzie skaczą po mnie, prawie płacząc ze śmiechu.

I wcale, absolutnie wcale nie tęsknię za tamtą kobietą „przed”.

To nic, że padam na twarz każdego wieczora. To nic, że czasem mam dość wszystkiego. Jutro znów pójdziemy na spacer, popatrzymy na chmury i wykonamy wspólny szalony taniec.