MAMO, BO WSZYSCY MAJĄ, A JA NIE…

Dwa słodkie bobasy bawią się na dywanie. Najsłodszy obrazek na świecie, prawda? Do momentu, gdy jedno nagle zapragnie mieć tę samą zabawkę co drugie. Nie taką samą, a TĘ samą. Dokładnie ten samochodzik, który znajduje się w małych rączkach drugiego dziecka. Samochodzik, klocek, łopatka, cokolwiek. Czasem nawet smoczek w buzi innego dziecka jest o wiele ciekawszy, mimo, że własny też jest właśnie “ciumkany”. Wojna.


Potem maluch staje się przedszkolakiem. Wraca któregoś razu do domu i słyszysz, że on chce takie same buty jak ma Wojtek! Albo taką samą sukienkę jak Kasia. Mamo, koniecznie! Kup mi.


A potem mamy szkołę…


Bo wszyscy w klasie mają telefon, a ja nie mam! Bo teraz wszystkie koleżanki mają “TikToka”, a ty mi zabraniasz wrzucać filmiki do internetu!
I czujesz, jak oblewają cię poty, bo do tego momentu byłaś dumna z tego, że twoje dziecko kocha książki, zabawy kreatywne, rysowanie, wycinanie, bieganie po dworze. I nagle wielkie zderzenie z rzeczywistością. Bo wszyscy mają komórkę…


Czy się temu poddać? No przecież twoje dziecko nie może czuć się gorsze. Wszyscy mają, a ono nie? Będą się śmiali, nie możesz do tego dopuścić!


Możesz. Możesz mu wytłumaczyć, racjonalnymi argumentami, dlaczego twoja decyzja jest właśnie taka. Jeśli wciąż uważasz, że twoje przekonania są słuszne, to po co ulegać modzie? Może warto przeciągnąć trochę dziecko na swoją stronę? To jest możliwe, ale tylko wtedy, gdy masz z nim dobry kontakt. A on zaczyna się już wtedy, gdy twój maluszek wyrywa smoczek z buzi kolegi. Uważam, że jeśli wszystkie sprawy w domu załatwia się rozmową, a nie zakazami i nakazami, to takie podejście zaowocuje w przyszłości.


Komórka i “TikTok” to sceny z naszego życia. Jak z tego wybrnęłam? Jakich argumentów użyłam?


Telefon. Nie potrzebujesz go, po prostu. W naszej szkole jest zakaz przynoszenia komórek. Uwielbiam tę szkołę między innymi właśnie za to. Dziecko zawsze może zadzwonić do rodzica ze szkolnego telefonu. Nowa komórka to więc niepotrzebny wydatek. Myślę sobie jednak, że nawet gdyby takiego zakazu nie było, to mimo wszystko trzymałabym się swoich przekonań. Dziewięciolatka spokojnie może egzystować bez telefonu w ręce. Bez tysiąca aplikacji, gier i internetu kiedy tylko ma na to ochotę.


Poszliśmy na kompromis. Dostała tablet. Oczywiście z założoną kontrolą rodzicielską i zabawą przez ustalony okres czasu. Skończyły się prośby o telefon, a tablet po zabawie wraca w moje ręce, nie do plecaka.


“TikTok”… absolutny hit dla dzieci w jej wieku. I błagania o zainstalowanie go na tablecie. No właśnie. A aplikacja przeznaczona jest dla dzieci od 13 roku życia. 13! Nie 9! Ale przecież koleżanki mają… I znów pogadanka. Dlaczego nie masz prawa jazdy? Bo dzieci nie mogą prowadzić samochodu! – odpowiada. A dlaczego nie pijesz piwa zamiast kawy Inki? Booo… jestem za mała na piwo. A więc właśnie. Ktoś kto stworzył “TikToka” uznał, że najwłaściwszym wiekiem, od którego można z niego korzystać jest 13 lat. Nie bez przyczyny padło właśnie na ten wiek. Pomijam tu inne pozostałe aspekty, jak treści nieprzeznaczone dla dziewięcioletnich dzieci.


To co mają inne dzieci zawsze będzie atrakcyjne dla naszych. Nie chcę tu mówić, że moje przekonania są najbardziej słuszne. Wcale tak nie sądzę. Ale są moje i chcę pokazać wam, że moda, jakakolwiek by nie była, wcale nie musi zmuszać was do zmiany zdania. Dziecko nie będzie czuło się gorsze, jeśli będziemy w stanie racjonalnie wytłumaczyć mu dlaczego uważamy, że np. telefon w jego wieku to zły pomysł. Czasem trzeba znaleźć kompromis.


Mogłabym stanowczo zabronić. Jestem rodzicem, to ja wychowuję dziecko. Ale taka postawa sprawiłaby pewnie, że zakazany owoc smakowałby jeszcze lepiej. Teraz to tylko głupia aplikacja, za kilka lat może sprawa dotyczyłaby czegoś poważniejszego. Chcę więc, by dzieci mi ufały i wiedziały, że nie mówię “nie” tylko dlatego, że mam taki kaprys albo nadużywam swojej pozycji rodzica. Chcę, żeby zrozumiały, że moje “nie” ma swoją dobrą stronę.