BEZ MAMY DOM SIĘ NIE ZAWALI

 

Wydaje nam się, że jesteśmy super bohaterkami, bo powołałyśmy na świat nowe życie. Bo spełniamy milion rożnych ról na co dzień. Trzeba być kimś naprawdę wybitnym, by jednocześnie wychowywać dziecko, ogarniać dom, zakupy, planowanie, choroby, spcery, zabawy, gotowanie i sprzątanie. By opłacać rachunki a często jeszcze pracować zawodowo. I to prawda, jesteśmy niesamowite. Do niedawna jednak naiwnie wierzyłam, że tylko my mamy w sobie przedziwne moce, które leczą chory paluszek pocałunkiem. Że tylko my potrafimy wyczarować obiad z pustej lodówki i stanąć pomiędzy kłócącym się rodzeństwem.

Nie, moje drogie. Nie ma ludzi niezastąpionych. Mężczyźni dają radę! Faktycznie, nie wyobrażam sobie, by mogli całkiem zastąpić rolę mamy, ale pewne jest to, że ogarniają tak samo dobrze jak my. To dla nas dobra nowina, bo okazuje się, że nie musimy wieszać sobie kuli u nogi i samobiczować się, że takie życie sobie wybrałyśmy, a z drugiej strony jakoś tak… przykro? Bo miło byłoby wiedzieć, że bez mamy dom się zawali a dzieci będą głodować.

Kiedy poprzednim razem wyjeżdżałam do Warszawy właśnie tak to sobie wyobrażałam. Taka podróż to trzy godziny pendolino w jedną stronę. Razem sześć godzin w podróży. Calusieńki dzień poza domem. I chociaż dziewczynki zostawały już same z tatą i to nawet na trzy dni to tym razem było inaczej. Zdecydowanie ciężej było wyjechać z domu wiedząc, że bliźniaczki od trzech dni bardzo wysoko gorączkują. To była grubsza sprawa, bo po raz drugi w życiu dostały antybiotyk.

Walka myśli. Mąż spokojny, wyluzowany (swoją drogą jak on to robi, przecież one mają ponad 39 stopni!) Jadę, poradzą sobie. Nie, nie jadę. Tylko wyrodna matka zostawiłaby w tym stanie dzieci. Jadę. Nie jadę…

Sytuacja zdecydowała za mnie. Zwyczajnie musiałam być w tym dniu w stolicy. Powiesiłam na lodówce całą listę leków, które trzeba podać dzieciom, zrobiłam wszystko co można było zrobić “na wyrost” i pojechałam.

W myślach widziałam dzieci, którym nikt nie podał leków. Zapomniane, głodne i brudne. Potrafiłam sobie niemal wyobrazić wielką dziurę w miejscu, gdzie stał dom. Eksplodowała, wybuchła, poleciała w kosmos. Roznieśli ją. I wracam z Warszawy…

Dom stoi, dzieci grzecznie śpią, obiad zjadły, antybiotyk wzięły bez protestowania. Dziwne ukłucie w sercu. Mieliście tu łkać przy drzwiach z tęsknoty. Mąż miał błagać, żebym go już nigdy nie zostawiała na pastwę małych potworków, Martyna miała płakać, że nic nie jadła bo tata zapomniał… Mieli poczuć ulgę, że oto wróciła do domu osoba, która jako jedyna trzyma wszytko w ryzach, jedyna, która ogarnia i bez której świat się zawali całej rodzinie.

Nic z tych rzeczy. Nawet w przypadku choroby… poradzili sobie beze mnie. Pozostaje pytanie, co z tą informacją teraz zrobić? Oczywiście, wykorzystać. Bezpretensjonalnie.

Zastanawiające jest, że kiedy oboje jesteśmy w domu to z wiszącym gilem przychodzą do mamy. Po picie do mamy. Poskarżyć się, pochwalić, zdenerwować i rozśmieszyć. Do mamy.

Może i nie jesteśmy niezastąpione w domowych obowiązkach (co jest przecież dobrą nowiną), ale na pewno jesteśmy jedyne w swoim rodzaju. I są rzeczy, z którymi dzieci zawsze przybiegną z MAMA na ustach.