NIE MOGĘ DOCZEKAĆ SIĘ KOŃCA WAKACJI. CZY JESTEM ZŁĄ MAMĄ?

“Nareszcie koniec wakacji!” – czytam na grupie dla mam. Myślę sobie: “so fucking true…” Oddycham z ulgą na myśl, że już zaledwie kilka dni dzieli mnie od upragnionego września. Zerkam w komentarze i zastygam. Znowu okazałam się patologiczną matką. Brawo mateczki, znów wrzucacie wszystkich do jednego wora.


Bo ja nie mogę doczekać się końca wakacji…


…  żeby w końcu pozbyć się bachorów z domu. Żeby siedzieć całymi dniami na kanapie, popijać kawę albo oglądać TV. Już widzę oczami wyobraźni jak leżę i pachnę. To się nie dzieje nawet w snach.


… dlatego, żeby odsunąć od siebie obowiązki. Bo w przedszkolu nakarmią, napoją, na drzemkę położą, pomogą ubrać buty jeśli trzeba, na spacer pójdą. Za mnie!


… bo w końcu będę mieć świety spokój od odpowiedzialności wychowywania. Przedszkole i szkoła zrobią to za mnie. Tam mają się uczyć wzorców kulturalnego zachowania i współdziałania w grupie. Matka już nic nie musi robić, tylko zbierać owoce pracy nauczycieli.


… dlatego, żeby mieć czas dla siebie. Codzienne bieganie (najlepiej do kosmetyczki lub na zakupy), obejrzenie serialu (a najlepiej całego sezonu), spotykanie z przyjaciółeczkami, które też pozbyły się swoich nieletnich problemów z domu.


… bo zostanie mi zaledwie kilka godzin dziennie z tymi małymi krzykaczami. Wtedy dam radę. Wrócą, chwila zabawy, za chwilę kąpiel, kolacja i znów wolne.


Żartowałam. Choć wiem, że niestety są matki które tak myślą. Współczuję ich dzieciom.


Bo ja tak naprawdę nie mogę doczekać się końca wakacji…


… po to, by znów wszystko działało sprawnie. W czasie roku szkolnego jestem najbardziej zorganizowaną matką na świecie. Wszystko ma swój czas. Dzieci wychodzą do placówek, ja siadam do pracy, której nie muszę wciąż przerywać i zaczynać tysięczny raz od nowa, jak to się dzieje, gdy są w domu. Dzień wcześniej, wieczorem, robię sobie plan działania i realizuję go następnego dnia. Krok po kroku. Kiedy wszystko “podomykam”, robię obiad. Wracają córki.


… bo właśnie w ciągu roku szkolnego mam dla dzieci więcej czasu niż kiedykolwiek. Kiedy wracają do domu moja praca odchodzi w kąt. Jestem cała dla nich. Razem się bawimy, wychodzimy na zewnątrz, czytamy, rysujemy, tańczymy. Bez napięcia i stresu, że jeszcze tyle mam do zrobienia. Jestem wtedy najfajniejszą mamą ever.


… bo wtedy mi się chce. Kiedy przez pół dnia nie widzę swoich dzieci jestem spokojniejsza, a kiedy wracają to ja już nie mogę się doczekać tego spotkania.


… bo wiem, że to co wpajam im w domu jest w większości powielane w placówkach, a to oznacza, że są w dobrych rękach i pod okiem nauczycieli uczą się współżycia w grupie.


… bo te godziny, które nam zostają wykorzystujemy na maksa. Nie tak, jak w czasie wakacji, gdy robię wszystko, a nic nie jest zrobione. I nie muszę wybierać: obowiązki czy cała uwaga dla dzieci.


… bo nie mam wyrzutów sumienia, że muszę “wygonić” je do swoich pokoi, żeby mamusia mogła się skupić i w spokoju odpowiedzieć na maile, napisać tekst, dokończyć rozdział e-booka.


… bo uwielbiam, gdy wszystko ma swój czas. Nauczyłam się tego właśnie wtedy, gdy młodsze córki poszły do przedszkola.


Jestem patologiczną matką, bo cieszę się z końca wakacji? Niech tak będzie. Wspólne wyjazdy były super, ale nikt nie spędza dwóch miesięcy poza domem. Czy przeszkadzają mi własne dzieci? Nie, ale powiedzmy sobie szczerze, wiele rzeczy dezorganizują.  Więc siedzę. I odliczam.