INSTAGRAM WPĘDZA W KOMPLEKSY – NAJWIĘKSZA BZDURA JAKĄ OSTATNIO SŁYSZAŁAM

Kolejny raz trafiam na artykuł oczerniający instagram. Że promuje idealne życie, perfekcyjne ciała, wspaniałe życie bez trosk i problemów. Że pokazuje czyste dzieci, wysprzątane domy, po dwudziestu wspólnych latach wciąż zakochanego partnera, co to i kawę zrobi, i kwiaty kupi, i nie pomyli pietruszki z nacią marchewki. Że na instagramie to tylko kompleksów można się nabawić. Że po co to komu, jak wszystko w okół takie zakłamane i nieprawdziwe.


A prawda jest o wiele bardziej bolesna. To nie instagram wykreował perfekcyjne życie. Same to zrobiłyśmy już wiele lat temu. Wtedy, gdy zapytane “czy wszystko ok” przełykałyśmy ogromną gulę w gardle mówiąc “jasne!”. Wtedy, gdy podczas rodzinnej imprezy trzymałyśmy za rękę męża, a po powrocie do domu uciekałyśmy, żeby znów nie dostać. Wtedy, gdy na błysk sprzątamy mieszkanie przed przyjściem gości, mimo, że przez ostatni tydzień siedziałyśmy na środku wysypiska.


Każda z nas kreuje swój świat. Ten prawdziwy. Bywa, że płaczemy nad swoim losem w poduszkę, ale uśmiechamy się do świata, bo co sąsiedzi powiedzą? Tkwimy w martwych związkach, bo nikt w rodzinie dotąd się nie rozwiódł. Opowiadamy koleżankom o swoich wspaniałych dzieciach, a czujemy, że ostatnio bardziej nas wkurzają niż cokolwiek innego.


Takie wyjście z “ukochanym mężem – psycholem” to jak zdjęcie na insta. Kreacja. Okazuje się, że wcale nie musisz mieć konta na portalu społecznościowym, żeby koleżanki sikały z zazdrości. Nie musisz wrzucać miliona perfekcyjnych zdjęć swoich pociech, wystarczy na placu zabaw dorwać inne matki i pochwalić się, że Kubuś miał trzy lata, gdy zaczął czytać, a Marysia rok, gdy znała cały alfabet po angielsku. Pyk, kreacja. Poszło, haczyk połknięty, tamte już zastanawiają się co zrobiły nie tak, że ich dwulatki jeszcze nie znają obcego języka.


Instagram? To nasze życie przeniesione do internetu. Dokładnie takie, jakie kreujemy w rzeczywistości. Każda z nas lubi być podziwiana. Lubimy komplementy, lubimy, gdy ktoś myśli, że świetnie ze wszystkim dajemy sobie radę, a nasza rodzina odbierana jest jako idealna. Wszystko co pokazujemy poza domem jest kreacją. Czasem świadomą, a czasem nie, ale my zawsze pokazujemy tylko to, co sami chcemy pokazać.


Nie mam kompleksów, gdy oglądam zdjęcia na ig. Nie obserwuję profili, którym nie ufam. Nie podobają mi się sztuczne dziewczyny po licznych operacjach plastycznych z metrowymi rzęsami i silikonowym mózgiem. Nie mam wśród obserwowanych profili rodziców, których życie polega na tym, by zrobić idealne fotki swoim pięknym dzieciom i pokazywać rodzicielstwo wyłącznie przez różowy obiektyw. Tak jak dobieram sobie przyjaciół w realnym świecie, tak samo robię z informacjami, które przyswajam w internecie.


Jasne, łatwo jest zwalić swoje kompleksy na instagram. Ale prawda jest taka, że insta nie powoduje kompleksów u kogoś, kto przed założeniem konta ich nie miał.


Czym innym jest kłamać w internecie i mocno naginać fakty, a czym innym jest zwykłe pokazywanie się w social mediach. Kiedy gotuję dzieciom parówki to nie pokazuję ich na insta, bo po pierwsze zdjęcie parówek nie jest czymś czym chciałabym się podzielić ze światem. Po drugie mam szacunek do czasu swoich odbiorców i nie chcę zabierać im kilku minut z życia po to, by zobaczyli jak moje dzieci jedzą parówki. Czym innym jest danie, które mi wyszło, jest smaczne i uważam, że warto podzielić się przepisem.


I teraz, uwaga, to że wrzucam zdjęcie pięknie upieczonej ryby pod pierzynką czegoś tam, nie oznacza, że my wyłącznie tak jadamy. Jak już wspomniałam, rano były parówki… I dopóki się tego nie zrozumie to raczej nie warto korzystać z tego narzędzia.


Jeśli widzimy zdjęcie wystylizowanego dziecka na tle przepięknie, sterylnie wysprzątanego salonu to wcale nie oznacza, że ci ludzie właśnie tak żyją. Ten maluch czasem też zbiera z ziemi kamienie, a w pokoju walają się zabawki, czasem wyschną kwiaty i trzeba zetrzeć kurz z telewizora.


I tak należy traktować instagram. Jak własne życie, w którym pokazujemy światu tylko to, co chcemy pokazać. Nie żalimy się obcym ludziom na ulicy, że mąż znów zapomniał o rocznicy. Nie pokazujemy obsmarowanego kałem tyłka syna. Ale to nie znaczy, że takie rzeczy nie zdarzają się ludziom z instagramu.


To nie instargaram jest problemem, tylko jego odbiorcy. Często zakompleksieni, wierzący we wszystko co im się pokaże. Nie ufamy obcym na ulicy, ale włączamy telefon i wierzymy we wszystko co nam się pokaże.

Tu jest problem. Tylko tutaj.