#WASZE WYZNANIA 9/ BOŻONARODZENIOWY CUD

Witaj Aniu,

Chciałabym opowiedzieć Ci swoją historię. Wiem, że większość osób mnie wyśmieje, a na pewno zrobią to osoby niewierzące, dlatego sama zdecyduj czy chcesz się tym podzielić na swoim blogu.

Odkąd wyszłam za mąż, marzyłam o dziecku. Pragnęłam go tak bardzo, że nasze starania zaczęliśmy od razu po ślubie. Niestety, nawet nie spodziewaliśmy się tego, co nas czeka. Pierwszy miesiąc, drugi, piąty… Wciąż nie widziałam wymarzonych dwóch kresek na teście ciążowym. Zaczęliśmy robić badania, ale nic z nich nie wynikało. Lekarze twierdzili, że wszystko jest w porządku.

Nic jednak nie było w porządku. Moje życie zamieniło się w koszmar. Dostawałam okres i już zaczynałam liczyć godziny do dni płodnych. Połowa cyklu to codzienny seks, bez względu na to czy mieliśmy z mężem ochotę czy nie, potem oczekiwanie na dzień planowanej miesiączki i robienie testu. I tak każdego miesiąca.

Mąż miał już serdecznie dość. Małżeństwo zaczęło się sypać. Nie było między nami czułości, spontaniczności, żadnych uczuć. Liczenie i działanie. Bo trzeba.

Któregoś dnia Mateusz zasugerował, że powinniśmy się po prostu poddać. Mój nowy ginekolog twierdził, że “za bardzo chcemy”. Czy można chcieć być mamą “za bardzo”? Wyśmiałam go. Męża też. Nie poddam się nigdy!

Niestety z czasem musiałam przyznać mu rację. Nie było ani ciąży, ani małżeństwa. Straciłam sens życia. Wiedziałam, że nie zdecydujemy się na in vitro, ani żaden zabieg. Nie zrozum mnie źle, nie jestem przeciwna takiemu sposobowi, ale my nie zdecydowalibyśmy się na to. Jesteśmy wierzącymi osobami, nie jakimiś fanatykami religijnymi, ale wiara jest dla nas ważna.

W czasie tych ponad dwóch lat, moje chrześcijaństwo też zostało poddane próbie. Odsunęłam się od kościoła, przestałam się modlić. Winiłam Boga za to, że muszę się tak męczyć.

Pewnego listopadowego ranka nie zdążyłam nawet zrobić testu. Dostałam okres. Byłam wściekła. Wyszłam z domu, żeby ostudzić emocje. Był mróz, a ja szwendałam się po mieście. Płakałam i traciłam siły na zmianę. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się w kościele. Policzyłam sobie, że następna miesiączka wypada w Wigilię.

Byłam zrezygnowana. Klęczałam i modliłam się. W końcu powiedziałam Mu: Boże, jeżeli Twój plan względem mnie jest inny i nie chcesz, żebym została mamą, uszanuję to. Zróbmy ostatnie podejście. Jeśli tym razem się nie uda, poddamy się. Niech będzie Twoja wola. Tylko daj mi jakiś znak…

W Wigilię wstałam wcześniej niż zwykle. Wiedziałam, że przede mną ostateczna decyzja. Wiedziałam, że właśnie dziś dowiem się prawdy. Nie zrobiłam testu od razu. Bałam się, choć przysięgałam, że uszanuję Jego wolę.

Tego momentu nie zapomnę do końca życia. Dwie godziny do kolacji wigilijnej, stół przygotowany, za chwilę mieli przyjechać rodzice i rodzeństwo Mateusza. Tymczasem zamknęłam się w łazience i płakałam. To nawet nie był płacz, to szloch. Zanosiłam się. Na teście pokazały się dwie grube krechy.

Mój syn jest cudem bożonarodzeniowym. Wierzę w to. Od tej chwili każde Święta są dla mnie wyjątkowe. Są najwspanialszym momentem w całym roku. Jakub ma dziś skończone dwa lata, a ja każdego dnia od momentu zrobienia testu ciążowego dziękuję za niego Bogu.