czy chwalić dziecko

NIE CHWAL GO!

Wychodzimy z sali zabaw. Martyna biegnie jeszcze do toalety, mąż wsadza już młodsze córki w foteliki samochodowe, ja czekam w szatni na starszą córkę.

Na ławce obok siedzi kilkuletni chłopiec. Nie wiem ile może mieć, może pięć lat. Najwyżej sześć. Próbuje zawiązać sznurówki. Niedaleko stoją jego rodzice i rozmawiają, ale widzę, że kątem oka obserwują syna. Chłopiec bardzo się stara, ale wciąż mu nie wychodzi. Próbuje wciąż od nowa. I wciąż. Lewy but już gotowy, zabiera się za prawy.

W tym czasie z toalety wychodzi Martyna i zaczyna się ubierać. Buty, kurtka, szalik, czapka. Kiedy szuka w szafce rękawiczek, oddycham z ulgą, bo właśnie chłopcu udało się zawiązać sznurówki w drugim bucie. Uśmiech od ucha do ucha, widzę, że jest bardzo dumny z siebie. Mam ochotę go wyściskać za te wszystkie próby. W tym momencie podchodzą do niego rodzice. “Nooo pięknie, udało ci się!” – mówi tata, ale w tej samej chwili zostaje zmiażdżony tonem matki: “Sto razy ci mówiłam, że masz go nie chwalić!”. Po czym łapie syna za rękaw i podaje kurtkę.

Wbiło mnie w ławkę. Zrobiło mi się żal tego kilkulatka. I choć nigdy nie wtrącam się w metody wychowawcze innych osób to w tym przypadku, aż chciałam się odezwać. Zrobiłam jednak coś innego.

Martyna właśnie znalazła swoje rękawiczki i gotowa do wyjścia stanęła przede mną. “Pięknie!” – prawie wykrzyknęłam. “Ubrałaś się samodzielnie i poradziłaś sobie z tym zacinającym się zamkiem!”. Córka spojrzała na mnie jak na oszołomkę, bo przecież od lat ubiera się sama, ale mrugnęłam jej okiem na znak, że to tylko taki żart. Tata chłopca uśmiechnął się pod wąsem, a wzrok matki jeśli umiałby zabijać to zginęłabym w męczarniach na tej ławce.

Nie chciałam jej dawać nauczki. Nie wiem, to jakoś spontanicznie ode mnie wyszło. Uśmiech i duma tego malca były przepiękne. I do cholery, należała mu się pochwała. Nawet nie za to, że mu się udało, ale za to, że podejmował kolejne próby. Że się nie poddał. Starania są zawsze godne pochwały.

My, matki, często tracimy cierpliwość, gdy dziecko uczy się nowych umiejętności. Dla mnie to normalne, jesteśmy tylko ludźmi. Sama dostawałam szału, gdy po raz setny moje dzieci próbowały nabić makaron na widelec. To koszmarne jedzenie trwało wieki, a potem i tak większość zostawała na talerzu, bo dzieci się męczyły… Łatwiej byłoby włączyć bajkę i nakarmić. Tak, właśnie tak jadły. Może to mało pedagogiczne, ale obiad był zjedzony, a ja miałam święty spokój.

Przyszedł jednak czas na samodzielne jedzenie, bez bajki, bez mamy podającej pokarm łyżką. I to nie było łatwe, ani dla mnie, ani dla dzieci. I tu też nie o finał chodziło. Nie o to, by w końcu zjadły cały posiłek same. Ale przede wszystkim o to, by nie poddawały się, gdy jedzenie lądowało na podłodze. Zaciskałam zęby, czasem pod stołem nawet pięści, ale z uśmiechem powtarzałam: “to nic, spróbuj jeszcze raz, powoli”. I zawsze chwaliłam to, że się starają.

Widzę teraz tego chłopca zostawionego bez wsparcia. Samodzielnie zmierzającego się z czymś absolutnie dla niego trudnym. Widzę jak podejmuje próby, a potem jego dumny wyraz twarzy. I to: “sto razy ci mówiłam, żeby go nie chwalić”.

Może jestem z jakiegoś innego świata. Może nie znam się na nowoczesnym wychowywaniu i nie wiem, że to była jakaś specjalna metoda wychowawcza. Wiem jednak, że brak pochwały w tym przypadku sprawiła przykrość chłopcu. A żadna metoda, która powoduje smutek nie jest dobra.