krzyk podczas porodu

KRZYK PODCZAS PORODU, CZYLI: JA TAK NIE BĘDĘ. JESTEM NORMALNA!

 

Do porodu zostało mi kilka tygodni. Zaczynam coraz bardziej się denerwować. Chcę wiedzieć wszystko, żeby nic nie było mnie w stanie zaskoczyć. Czytam o kolejnych etapach. O bólu, częstotliwości skurczów, rodzeniu łożyska, połogu…

Włączam filmy z porodów w internecie i patrzę przez palce. Chyba nie dociera do mnie jeszcze, że za chwilę to ja będę bohaterką takiego filmu. I podczas tych wszystkich seansów zastanawia mnie jedno… Dlaczego te kobiety tak strasznie się drą? Nie mogą normalnie urodzić? Wiadomo, że boli, ale bez przesady. Nie trzeba aż tak się drzeć!

No i zaczęło się. Skurcze. Regularne. Położna wita nas z uśmiechem na porodówce. Już na korytarzu to słyszę. Jakaś kobieta właśnie rodzi. I przy tym drze się, jakby odzierali ją ze skóry. Patrzymy na siebie z mężem i chce nam się śmiać. Jasne, że się boję, ale nie zamierzam zdzierać gardła. Jestem przecież normalna.

Pomijając szczegóły mojego pierwszego porodu, kilkanaście godzin później jestem tak wykończona, że położna każe mi przeć co drugi skurcz, by oszczędzać siły na finał. Doskonale pamiętam jej słowa: “niech pani krzyczy! To pomoże.”

I nagle słyszę jakiś potworny ryk. Jak lwica, która broni swoich młodych. Matko jedyna, to się wydobyło z mojego gardła. Przypominam sobie tamtą kobietę, która rodziła kilkanaście godzin temu. Może właśnie na korytarzu stoi jakaś mama i słysząc mój krzyk uśmiecha się do swojego faceta… Mam to totalnie w dupie, właśnie zbliża się skurcz. Położna mówi: “nie przeć!”. Ryyyyyyk!

Kiedy tulę do siebie Martynkę, nic się już nie liczy. Śmieję się, gdy odwiedza mnie siostra i mówi, że dwa piętra niżej słyszała jak się darłam. To oznaczało, że słyszał mnie cały szpital. Był niedzielny poranek. Cisza na oddziałach. I ja. Z moim lwim rykiem.

Jakiś czas później dowiaduję się od położnej, że większość kobiet podczas porodu krzyczy i w żadnym wypadku nie jest to powód do wstydu. Co więcej, krzyk ułatwia rodzenie i jest jedną z technik łagodzenia bólu. Niektóre kobiety świetnie radzą sobie bez niego, ale NIE NALEŻY hamować go, gdy czujemy taką potrzebę. Może i nie jest przyjemny dla ucha, zwłaszcza dla personelu medycznego, ale zdecydowanie pomaga w trakcie porodu rodzącej.

Na chłopski rozum: jeśli nadepniesz na klocek lego albo palniesz się w mały palec u nogi o róg łóżka to nie mówisz “ojeju” tylko porządnie sobie przeklniesz. Najlepiej głośno, bo właśnie to przynosi ulgę. Nawet jak się porządnie wkurzysz to krzyk powoduje, że trochę złości gdzieś sobie ulatuje.

Niestety, nie we wszystkich szpitalach krzyk jest “mile widziany”. Bywa, że położne się irytują i każą być cicho. Nie pozwólcie na to. Wszystko co przynosi ukojenie jest dobre!

Trafiłam na świetną położną i jestem jej za to wdzięczna. A słysząc krzyczącą kobietę w trakcie porodu, choćby tego fikcyjnego w filmach, zawsze się uśmiecham. Ale tym razem z innego powodu.