KIEDY ZADAJESZ SOBIE PYTANIE: CZY COKOLWIEK NAS JESZCZE ŁĄCZY?

 

Kolejny raz się pokłóciliśmy. Znowu musiał mnie wkurzyć! Czy on to robi specjalnie? Prowokuje mnie? Zaczynam się nakręcać. Co z nas za małżeństwo? Czy cokolwiek nas jeszcze łączy?

I kiedy tak się wkurzam i sama podkręcam ciśnienie dochodzę do wniosku, że chyba byłam ślepa, gdy wychodziłam za mąż. Po czym siadam na brzegu łóżka i zaczynam się uspokajać. Z dużo słów padło… Oboje przesadziliśmy. Znów.

Co się z nami stało, przecież się kochamy…

To scena z mojego (a może i Twojego) życia. Dokładnie kilka lat temu siedziałam tak i nagle odnalazłam mnóstwo powodów, przez które nasz związek wyglądał tak, jak wyglądać nigdy nie powinien. I nie są to wcale jego wady. Ani moje. Prawdą jest, że to nie my stanowimy tu problem, a sposób w jaki przyjmujemy negatywne sytuacje wokół nas. Już wyjaśniam.

Choroba dziecka (lub dzieci w tym samym czasie), problemy finansowe, zmęczenie, nadmiar pracy czy zbyt mała ilość snu powoduje w nas wewnętrzne napięcie. Staramy się od razu uzewnętrzniać, ale kiedy taki stan utrzymuje się zbyt długo to normalną sprawą jest, że byle błahostka nagle urasta do rangi tragedii. Człowiek jest w stanie wiele znieść, ale bywa, że negatywne doświadczenia i sprawy nas otaczające zaczynają nas przerastać. Nie mamy gdzie wyładować swojej frustracji… więc wyładowujemy ją na sobie nawzajem. Przy okazji niszcząc to, co udało nam się do tej pory zbudować.

Dlaczego kobieta, której partner pracuje za granicą albo po prostu rzadko bywa w domu, nie potrafi się cieszyć jego obecnością? Samotność, uczucie pustki, zmęczenie “siedzeniem” w domu, złość na sytuację, w której się znalazło powoduje, że gdy ukochany wraca do domu zamiast fali gorących uczuć otrzymuje kubeł zimnej wody. Bo gdzieś trzeba go przecież wylać.

Uświadomienie sobie, że to nie facet jest problemem (a kobieta zwłaszcza), tylko nieumiejętne wyrażanie swoich frustracji, jest kluczową sprawą w momencie, gdy chcemy związek jeszcze ratować.

Co robić, gdy świat wokół taki zły, wszystko się wali, a szara rzeczywistość dołuje? Najlepszym lekiem na całe zło jest spędzanie czasu tylko we dwoje. Ale nie po to, by gadać o problemach, ale właśnie po to, by się wyluzować, zrelaksować, pobyć samemu i wyłączyć ze swojej głowy sprawy, które nas dołują. To może być wyjście na drinka, pizzę, spacer… Tak naprawdę, gdziekolwiek, byle bez dzieci i tylko we dwoje. Nie myśleć o rachunkach, pracy, która jest do zrobienia, dziecku, które po raz piętnasty ma w tym roku katar, złośliwej teściowej, wizycie w urzędzie skarbowym. Wyłączyć myśli.

Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy ma możliwość zostawienia z kimś dzieci. Dobra wiadomość jest taka, że wcale nie trzeba tego robić. Zamiast wieczorem iść naburmuszonym do łóżka, wystarczy włączyć film, zrobić popcorn, nalać wina… I już. To też dobry moment, na to by pobyć razem. Wystarczy chwilę pomyśleć i zaaranżować taki wieczór.

To cudowny sposób na to, by przeczyścić atmosferę w domu. Nagle może okazać się, że wciąż macie wiele wspólnych tematów, a dzieci nie są jedynym łącznikiem między wami. Że w tym facecie wciąż jest to coś, za co się go pokochało. A ona nadal ma śliczny uśmiech, jak naście lat temu.

Drugim, choć wcale nie wykluczającym się z pierwszym, sposobem na ocieplenie związku jest seks. Mimo, że wciąż wiele osób ma problem z mówieniem o nim, a nawet czytaniem, to nie można ukrywać, że seks łączy bardziej niż cokolwiek. Nie ma innego sposobu na bycie z kimś blisko, bo… bliżej już się nie da. Oczywiście nic nie da planowanie TEGO momentu. To nie działa tak, że “mamy piątek to wypadałoby spełnić obowiązek małżeński”. To nigdy nie powinien być obowiązek, a spontaniczne zbliżenia są najfajniejsze i najbardziej scalają partnerów.

Walentynki? Dzień kobiet? Kolejne “święto”? Nie potrzebujemy tego, chyba że formie przypomnienia, a nie zamiast. I choć niemożliwy jest dzień zakochanych codziennie (bo od nadmiaru cukru psują się nie tylko zęby) to regularne świętowanie jest niezbędne, by zwyczajnie móc szczęśliwie żyć. I wspólnie pokonywać wszystkie trudności i przeciwności losu. Razem przecież jest łatwiej.

I tego Wam życzę. Na Walentynki, na niedzielę, na kolejny miesiąc i rok.