LEPIEJ BYĆ AUTORYTETEM CZY PARTNEREM DLA DZIECKA?

 

Od pewnego czasu nosiłam się z zamiarem napisania tego tekstu. Pretekstem był komentarz pod jednym z moich wpisów na facebook’u, który brzmiał tak:

Do osiemnastki dziecko ma mnie słuchać. Potem może robić co chce, ale dopóki mieszka pod moim dachem to posłuszeństwo go obowiązuje. I nawet jeśli będzie miało osiemnaście lat, a zasłuży na to, żeby dostać w pysk to dostanie. Ja dostałam i żyję.”

Nie chcę skupiać się na klapsach, biciu i dawaniu w pysk bo jak mnie poniesie to powstanie niezły esej z ogromną ilością wulgaryzmów, a wolałabym teraz tego uniknąć. Chcę skupić się na owym posłuszeństwie. Bo na usta aż ciśnie się pytanie: Czy rodzic powinien być partnerem czy autorytetem dla dziecka?

Ani jednym, ani drugim w stu procentach. Tak uważam. Sam autorytet wymusza posłuszeństwo, strach i obowiązek przystosowania się do reguł, które narzucają rodzice. Tak jak autorka komentarza, dopóki dziecko jest pod moją opieką MUSI respektować wszystko co powiem. Czy to nie brzmi strasznie? Mieszkać w wojsku… Bez możliwości dyskusji i negocjacji, bez rozmowy. Ja tak mówię, ty musisz słuchać. Kropka.

Argument „nie, bo nie” i „bo ja tak mówię” powoduje, że dziecko zaczyna się buntować. Jeśli jedynym powodem dla którego nie może czegoś zrobić lub dostać jest widzimisię rodzica to jest to zwyczajne nadużywanie swojego „stanowiska” i okazanie wyższości. A wystarczyłaby odrobina wysiłku, by wytłumaczyć dlaczego nie można czegoś robić.

Partner? Nie można być partnerem dziecka w stu procentach, bo wtedy wszystkie decyzje domowe uzależnimy od decyzji dziecka. Nagle okaże się, że to kilkulatek ma wpływ na to co zjemy, gdzie pójdziemy i czy coś zrobimy. Nie można w niektórych sytuacjach traktować malucha jak człowieka równego sobie, z bardzo prostego powodu: dziecko nie zawsze wie co dla niego jest dobre.

Wypośrodkowanie obu stanowisk wydaje się być genialnym rozwiązaniem, choć z pozoru bardzo trudnym. Jak pozostać fajnym rodzicem, a przy okazji wzbudzać autorytet?

Istnieje jedyna słuszna droga do bycia partnerem. ROZMOWA. Chęć poznania własnego dziecka, dyskutowania, tłumaczenia i negocjacji. Najtrudniej czasem pozostać przy tym spokojnym i cierpliwym, ale trening czyni mistrza. Widzę jak ogromne zmiany zaszły w mojej rodzinie, gdy tak zwyczajnie, po ludzku zaczęliśmy codziennie ze sobą rozmawiać. Kiedy dziecko widzi jak interesuje mnie to co ma do powiedzenia. Kiedy potrafi zmienić zdanie po usłyszeniu moich argumentów. Kilkulatek wcale nie jest za mały na rozmowę. To nam się wydaje, że dziecko ma być posłuszne. Zacznijmy mówić. I słuchać.

To wszystko wydawać by się mogło takie proste. Ale wszyscy wiemy jakie jest życie i jakie bywają dzieci. Bunty, kłótnie, nieumiejętność dyskutowania. Dlatego autorytet również jest ważny. Jak go pokazać i zachować? Swoim zachowaniem. Dzieci więcej zauważają niż nam się wydaje. Jeśli to co mówimy będzie równoznaczne z naszymi czynami to będziemy autentyczni w oczach dziecka. Jasne, że czasem trzeba zakazać, zabronić, „tupnąć” nogą, ale niech dziecko wie dlaczego. Jestem nieperfekcyjną mamą, popełniam błędy, również wychowawcze, ale poprzez rozmowę… popełniam ich już zdecydowanie mniej.

Równowaga jest możliwa w każdej dziedzinie naszego życia. Nie istnieje żaden regulamin, jedyna słuszna droga ani recepta na bycie dobrym rodzicem, poza karami cielesnymi, które są niezgodne z prawem. Ale rozmawiać potrafi każdy. Tłumaczyć swoje racje również. Metodą prób i błędów można stworzyć fajną rodzinę. Bez bicia po pysku i życiu w rygorze.