DLACZEGO ZACZYNAM I NIE KOŃCZĘ…?

 

Znacie taki popularny mem, w którym facet rzuca hasłem: „Jeśli powiedziałem, że zrobię to zrobię. Nie musisz mi przypominać co pół roku!”? Zabawny, ale i prawdziwy. Denerwuje nas to zachowanie, bo ileż można prosić o naprawienie zamka w drzwiach albo przeniesienie ciężkiego stolika w inne miejsce? I o ile nie jest to regułą, o tyle niestety wciąż często spotykanym zjawiskiem. Stąd popularność mema. Każda z nas ma podobny egzemplarz w domu.

Sto razy bardziej jednak denerwujące jest to, gdy facet zaczyna już coś robić i nie kończy. Rozkręcony zamek albo stolik przesunięty nie w tę stronę. Koszmar.

Tymczasem również my nie jesteśmy bez winy. Ileż to razy obiecywałyśmy sobie, że dziś to na pewno nie zostawimy garów w zlewie. A potem słyszymy, że właśnie zaczyna się „Na Wspólnej”, a to właśnie dziś Włodek gra w „Milionerach”. I zostawiamy tę nieszczęsną patelnię. No przecież tylko na pół godziny. A rano znajdujemy ją w zlewie.

Ileż to razy zabierałyśmy się za prasowanie tej sterty ciuchów, która straszy swoim widokiem już od tygodnia. I nawet ustawiłyśmy deskę do prasowania, rozgrzałyśmy żelazko, wyprasowałyśmy aż trzy koszulki, a potem zapłakało dziecko w łóżeczku i prasowanie odeszło na dalszy plan. Maluszek śpi, można prasować, a jednak nie kończymy już swojej pracy tego wieczora.

Tłumaczymy się wciąż na milion różnych sposobów (my i faceci). Że czasu zabrakło. Że zmęczenie wygrało. Że zbyt dużo mamy na głowie. Że praca czasochłonna, że męcząca. Że Włodek. Że dziecko.

A okazuje się, że na to nasze zachowanie jest naukowo udowodnione wytłumaczenie, które znajduje swoje korzenie… w naszym dzieciństwie.

Zapomnijmy na chwilę o facetach i swoim niegodnym pochwały zachowaniu. Pozostańmy w teraźniejszości.

Pora spania. Prosisz dziecko, żeby poszło umyć zęby. Już! Natychmiast! Nie, nie za chwilę. Już!!! Nie lubisz czekać. Jeśli mama mówi, że czas udać się do łazienki to maluch ma to zrobić od razu. Nieważne, że właśnie koloruje, że układa wieżę z klocków, że czyta książkę czy zwyczajnie ogląda bajkę. Ma przerwać swoją czynność i wykonać to o co prosisz. Uczepię się trochę tego Włodka, ale przecież musisz widzieć ile wygrał, a jeśli zaraz nie położysz dziecka to przegapisz najlepsze.

Dziecko zostawia klocki, odstawia kredki, zamyka książkę i rezygnuje z bajki. Idzie posłusznie myć te nieszczęsne mleczaki. Mama kazała.

Podobne sytuacje wciąż się powtarzają. Pora obiadu, rzuć wszystko. Pora kolacji, zostaw zabawki. Czas do łóżka, przerwij oglądanie bajki.

Rozumiesz co chcę powiedzieć? Udowodniono, że w dzieciństwie rodzice wyrabiają w nas nawyk przerywania swojej pracy… i nie wracania do niej. Stąd nigdy niedokończone książki. Sterta prania, za którą zabieramy się pięć razy zanim skończymy do ostatniej szmatki (tymczasem rośnie już nowa góra ubrań), wiecznie odpadająca klamka w drzwiach i stolik w miejscu, w którym miał nie stać.

Sama tak robię. Potrafiłam nawet sama wyłączyć bajkę, gdy po raz dziesiąty prosiłam, żeby dzieci poszły do łóżek. Trochę inaczej o tym myślę, gdy dowiedziałam się o tym całym odkryciu i muszę przyznać, że ma to pewien sens.

Co radzi psycholog? Jeśli dziecko jest maksymalnie zaangażowane w czynność, którą wykonuje nie należy mu przerywać, bo w ten sposób uczymy je, że nie musi kończyć tego co zaczęło. A to może odbić się już w momencie, gdy pójdzie do szkoły (oczywiście nie mówimy tu o jednorazowym wyskoku od czasu do czasu, ale regularnym przerywaniu). Dziecko nauczone, że każdą czynność można przerwać w dowolnym momencie, nie skończy na przykład czytania lektury.

Najlepszym wyjściem jest poinformować malucha, że kiedy pokoloruje to drzewo w całości to ma pójść umyć zęby. Że kiedy skończy się bajka to będzie obiad. Itd.

Z psychologicznego punktu widzenia to wszystko naprawdę trzyma się kupy. Może warto się nad tym zastanowić?