CO ŁĄCZY MNIE Z ULICZNYM GRAJKIEM

Jesteśmy na wakacjach nad naszym polskim morzem. Dokładniej w Świnoujściu. Spacerujemy promenadą, zwiedzamy, oglądamy, pokazujemy dzieciom liczne atrakcje. Nie rusza nas nawet pogoda, bo choć opalać się raczej nie można to uśmiechy naszych córek wynagradzają wszystko.

Mijamy grupę chłopaków, którzy przez mikrofon zapraszają na swój występ. Opowiadają o sobie, a potem czarują widzów podrzucając zwykłą piłkę w taki sposób, że oczy szeroko się otwierają. Po występie kompletnie zmachani, ale niesamowicie szczęśliwi dziękują za brawa. Widzę tę ich radość, widzę jacy spełnieni się czują. Nasza siedmioletnia córka Martyna stoi oczarowana, trzeba ją niemal ciągnąć za rękę.

Trochę dalej młody chłopak podłącza skrzypce do głośnika. Kiedy zaczyna grać serce ściska dziwne uczucie. Wzruszenie? A potem daje prawdziwy koncert talentu. Kiedy nagrywam go na instastory skurcz łapie moje gardło. Moje córki „odlatują” z wrażenia. Martyna milczy…

Na ławce niedaleko siedzi starszy pan. Gra na akordeonie. Wokół niego grupa ludzi słucha w skupieniu, ktoś rzuci drobniakiem, ktoś inny bije brawo. Martyna się uśmiecha.

Kiedy docieramy do pani, która rysuje portrety ze zdjęć otrzymujemy prawdziwe apogeum zachwytu u naszej córki. Ochom i achom nie było końca, a oczy świeciły jej się jak żarówki.

Idziemy w milczeniu. Wiem jakie wrażenie wywarli na moich dzieciach ci ludzie. Zwłaszcza na pierworodnej. Nachylam się nad uchem Martyny i mówię: „Kiedy dorośniesz możesz bić kim tylko chcesz. Możesz kopać piłkę, grać na instrumentach, tańczyć albo robić co tylko zechcesz”. W odpowiedzi słyszę: „wiem, mamo”. I widzę jej szczerbaty uśmiech. Kiedy tylko wróciliśmy do hotelu chwyciła za ołówek i rysowała portrety całej naszej rodziny.

Emocje trzymały mnie jeszcze długo. W pewnym momencie sama się uśmiechnęłam, bo zdałam sobie sprawę z tego, że jestem podobna do tych ludzi na promenadzie. To, co łączy mnie z tymi mężczyznami i panią od rysunków to pasja. Każdy z nas odnalazł swoje hobby. Każdy z nas robi to co kocha. Ktoś kiedyś pomógł nam odnaleźć swoją drogę. Albo zwyczajnie, nie zabraniał nam wybrać tej własnej.

Rodzice zawsze chcą dobrze dla swoich pociech. Czasem próbują uszczęśliwić je za wszelką cenę, co kończy się niestety odwrotnie do zamierzonego celu. Innym razem pokazują, jak wiele różnych pasji można mieć. Że można z nich żyć. Bywa, że po prostu nie wtrącają się w wybory dzieci, pozwalają im popełniać błędy i uczyć się na nich. Nie popychają, ale za to gdy trzeba, trzymają za rękę.

Tę ostatnią opcję wybrali moi rodzice. Choć marzyli o tym, żebym skończyła szkołę ekonomiczną, nie komentowali tego, gdy dostałam się do klasy humanistycznej. Potem trochę z przypadku (choć polubiłam swój zawód) znalazłam się w medycznej policealnej szkole. Też nie ingerowali w mój wybór. Kiedy założyłam blog nikt nigdy mi nie powiedział, że to strata czasu, choć po cichu pewnie tak pomyśleli. Nie mam żalu, każdy tak myślał.

Dziś są ze mnie dumni. A przede wszystkim szczęśliwi, że wstaję rano z uśmiechem na twarzy. Uwielbiam poniedziałki, swoją pracę, kontakt z ludźmi. Kocham pisać, uwielbiam wiedzieć, że ktoś mnie czyta.

Właśnie tak chcę wychować swoje dzieci. Chcę pokazać im, że można żyć po swojemu. Że można pracować z pasji, a nie tylko konieczności zarobienia hajsu na czynsz. Że jedno drugiego nie wyklucza. Że mogą stać ze skrzypcami i zachwycać ludzi. Na scenie lub promenadzie. Że mogą z radością kopać piłkę. Zawodowo lub jako nauczyciel wychowania fizycznego. Najlepsza praca na świecie to ta, która sprawia nam radość. To właśnie to zajęcie, które sprawia, że nie idziemy do roboty, a idziemy się spełniać…

Małe są jeszcze te moje dzieci, ale właśnie taka przyszłość mi się dla nich marzy… I tak będę je wychowywać. Amen.