TO JEDNO ZDANIE MOJEGO TATY, KTÓRE ZMIENIŁO WSZYSTKO

 

Jako młoda dziewczyna miałam masę kompleksów. Wierzyłam, że dziewczyny z pierwszych okładek kobiecych czasopism rzeczywiście wyglądają tak, jak na zdjęciu. Chciałam być jedną z nich, a patrząc w lustro widziałam absolutnie przeciętną dziewczynę. Szarą myszkę, nie wyróżniającą się z tłumu. Tak, przeszłam długą drogę zanim zaakceptowałam się w stu procentach. Ba! Ja siebie wręcz pokochałam. Razem z tymi umięśnionymi łydkami, nieelastycznym po ciążach brzuchem i wielkim nosem.

Duży udział miał w tym mój tata, choć pewnie nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie chodzi mi tu wcale o sposób wychowywania. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek rozmawiał z nami o wyglądzie zewnętrznym. W akceptacji siebie pomógł mi… jego sarkastyczny humor. Wystarczyło to jedno zdanie rzucone w powietrze, żebym zrozumiała w czym tkwi mój problem.

Tego dnia spotkała się cała moja rodzina. Razem z siostrami jak zwykle spędzałam fantastycznie czas na wygłupach, żartach i robieniu zdjęć. Nawet nie zauważyłam, że obserwuje nas tata. Jak to zwykle bywa, po strzeleniu sobie fotki cała nasza czwórka analizuje swój wygląd: „to jest beznadziejne, mam grube nogi” – rzuca siostra. „To też nie, źle ułożyły mi się włosy” – to kolejna. „O matko!” – wykrzykuję! „Jak ja to wyszłam???”.

I tu dobiega do nas spokojny głos z drugiego końca pokoju: „wyszłaś tak jak wyglądasz…”. Sarkastycznie, mocno, ale i dowcipnie. Idealne w swojej prostocie!

Wystarczyła chwila, żebym w myślach przyznała mu rację. Jak do cholery miałam wyjść? Jak top modelka? Doskonale wiem jak wyglądam. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem jakoś wybitnie fotogeniczna. Mogłabym cykać sobie z tysiąc zdjęć i nigdy nie wyjdę na nich tak jak gwiazdy pierwszych stron gazet.

To oczywiste, że udostępniając publicznie jakieś swoje zdjęcie wybieramy te, na których wychodzimy korzystnie. Chcemy się podobać nie tylko sobie, ale również osobom, którym to zdjęcie pokazujemy. Nie ma w tym nic złego. Kompletnie nie rozumiem jednak, gdy kobieta „wyszczupla się” w programie fotograficznym, zmniejsza sobie nos albo ”dorabia” włosy. Są ludzie, którzy nas znają. Wiedzą przecież jak wyglądamy.

Wyobrażam sobie, co by się stało, gdybym nagle wrzuciła zdjęcie ze zgrabnym noskiem. To nie byłabym ja. Prawdziwa „ja” nie jest gwiazdą, nie potrafi pozować, nie ma nóżek jak sarenka ani niskiego czoła.

Mój tata chciał mi dopiec, jak zwykle zresztą. Zawsze w ten sposób sobie dokuczamy, mając oczywiście z tego ubaw, bo nikt nie chce tak naprawdę nikogo urazić. Ale to jedno zdanie wystarczyło, żebym popatrzyła na zdjęcie, na którym byłam JA. Żebym zdała sobie sprawę z tego, że inaczej już nie będzie . Że nie ma sensu udawać, że trzy tygodnie po porodzie zgubiłam te dwadzieścia nadprogramowych kilogramów. Tak jak wyszłam, tak rzeczywiście wyglądam.

Wciąż dążymy do idealnego wyglądu. Ja też. Lubię się dobrze ubrać, lubię, gdy mnie ktoś perfekcyjnie pomaluje. Tylko, że włączając nagranie na żywo na instagramie (TUTAJ) robię makijaż taki, jaki potrafię. Czyli kijowy 😉 Nie biegnę do fryzjera i nie przeglądam szafy przez pół dnia. Bo na co dzień tak nie wyglądam. Lubię się podobać, ale największą radość sprawia mi to, że patrząc w lustro podobam się przede wszystkim sobie.

Dzięki tato.