O MACIERZYŃSTWIE INACZEJ

 

Kobiety, zwłaszcza matki, są niesamowite. Powiedziałabym wręcz, że niesamowicie niesamowite. Nie znoszą wtrącania się innych w wychowywanie dzieci. Nie chcą przyjmować rad. Reagują wręcz agresywnie na krytykę… ale same każdego dnia uprawiają samobiczowanie.

Jeśli ktoś wytknie im błąd to warczą i nigdy nie przyznają, że ktoś inny może mieć rację. Jednocześnie znajdują w sobie miliony wad i bardzo krytycznie traktują się w roli mamy.

Niech pierwsza rzuci kamieniem ta, która nigdy nie miała żadnych wyrzutów sumienia. Której nigdy nie zdarzyło się usiąść wieczorem na kanapie i westchnąć: „nie nadaję się do tego całego macierzyństwa”. Która patrząc na swojego śpiącego słodziaka nie pomyślała, że zasługuje na lepszą mamę.

Wyrzucamy sobie wszystko. Niemoc przy karmieniu piersią, wyręczanie się słoiczkami, nasze wieczne zniecierpliwienie, minę męczennicy, gdy trzeba znów pójść na ten cholerny spacer. Nie lubimy same siebie, gdy krzyczymy, a jednak wciąż brakuje nam cierpliwości. Często reagujemy nieadekwatnie do sytuacji. Patrzymy w lustro i często ciężko nawet uśmiechnąć się do siebie.

Każda z nas gdzieś popełniła jakiś błąd. Każdej coś się nie udało. I absolutnie każda z nas chciała być idealną mamą dla swoich dzieci. Życie pokazało rogi, charakter pokazał język, my odkryłyśmy własne oblicze.

Każdy krzyk to nasz wyrzut sumienia. Bajka włączona dla świętego spokoju, kolejny obiad „na szybko”, wieczny bałagan w łazience… Mogłabym wymieniać w nieskończoność. Samokrytycyzm w naszym wydaniu niestety burzy szczęście całego macierzyństwa. I o ile z czasem jest łatwiej, o tyle to nigdy nie mija całkowicie.

Oczywiście, nie popadajmy w skrajność. Nie każda z nas zadręcza się wszystkim, ale faktem jest, że zawsze znajdzie się co najmniej jeden powód do tego, by być z siebie niezadowoloną.

Moje pytanie brzmi: czy zdarza Wam się usiąść na tej przysłowiowej kanapie po ciężkim dniu i wyliczyć wszystkie dobre rzeczy, które Was spotkały? Czy poza tym, że krzyknęłyście na dziecko zauważacie ile razy udało Wam się jednak powstrzymać i ugryźć w język? Czy widzicie, że poza złymi emocjami było kilka bardzo dobrych, takich z których możecie być dumne?

Mamy tendencję do narzekania, marudzenia i wyrzucania sobie błędów. Czy chwalimy same siebie za to, że zachowałyśmy cierpliwość w momencie, gdy była ona bardzo potrzebna? Czy czujemy się zadowolone, że mimo niechęci usiadłyśmy na dywanie i po raz setny ułożyłyśmy wierzę z klocków, powodując tym samym uśmiech na twarzy dziecka? I w końcu, czemu pozostajemy ślepe na to, że wychodziłyśmy na spacer z wózkiem naburmuszone, a potem okazywało się, że było całkiem fajnie i miło spędziłyśmy czas z maluszkiem?

Uwierzcie mi, że jest w nas więcej tych fajnych cech. Mimo niedoskonałości, wiecznego braku czasu, nieogarniania, czasem piętrzącego się prania, robimy masę pozytywnych rzeczy. Krzyknęłam? Ok, może nie powinnam, może zbyt ostro, może nieperfekcyjnie, ale potem powstrzymałam się już jakieś trzy razy! Dlaczego widzimy tylko ten jeden, niefajny?

Ciągle powtarzam, że należy nad sobą pracować. Jeśli widzimy własne błędy to nie ma nic złego w tym, że jesteśmy z siebie niezadowolone. Cały szkopuł polega na tym, by zauważyć także zalety. Sam fakt, że się staramy już jest godny pochwały.

Zatem dziś, kiedy opadniemy na kanapę i zaczniemy analizować dzień, zacznijmy od wszystkich pozytywnych momentów. Od chwalenia siebie za każdą fajną chwilę. Może okazać się, że te złe i negatywne w ogóle nie mają znaczenia i pozostaną w cieniu naszego macierzyństwa. Bo przecież dopóki widzimy własne zalety, będziemy szczęśliwymi mamami.