GWIAZDKA Z NIEBA CZY MAŁE RADOŚCI?

 

Priorytety życiowe zawsze zmieniają się kiedy zostajemy rodzicami. Nagle mamy kogoś, kto staje się dla nas całym światem. Chcemy i próbujemy dać dziecku wszystko co najlepsze. Chcemy chronić je przed złem, nieraz ściągnąć gwiazdkę z nieba. Miłość rodzicielska nie ma sobie równych. Można o niej mówić i pisać, ale żadne słowa nie oddają mocy ani głębi tego uczucia.

To dlatego staramy się czasem ponad własne siły, by naszym skarbom niczego w życiu nie zabrakło. Próbujemy dać im to, co nas cieszyło w dzieciństwie. I najważniejsze, dać również to czego sami nie mieliśmy. Granica jest jednak bardzo cienka, dlatego tak ważne jest wsłuchanie się w potrzeby samego dziecka, by przez przypadek kosztem pociechy nie spełnić własnych zachcianek.

To, że marzyłyśmy o byciu tancerką nie oznacza, że nasza córka również o tym marzy. To, że tata chciał być strażakiem nie oznacza, że ma kupować teraz wozy strażackie synowi. Ale spełnianie marzeń dzieci, jakiekolwiek by nie były, to zawsze ogromna radość dla rodziców. To dawanie po części siebie, fantastyczne uczucie. Jasne, wszystko na miarę naszych możliwości, ale nawet drobne rzeczy mogą przynieść ogromną radość.

 

 

W moim domu rodzinnym był (i jest) ogród. Zawsze marzyłam o tym, że również będę taki miała. Przestrzeń dla dziecka jest już sama w sobie frajdą. Dziś siedzę na tarasie i patrzę na te wykopaliska, które niebawem ogrodem się staną. I choć nie jest jeszcze skończony, a pracy w nim zostało tyle, że pewnie do emerytury się nie wyrobię, to jest już huśtawka, zjeżdżalnia, drewniany domek, trampolina. I przypominam sobie jak sama byłam dzieckiem. Jak huśtałam się z siostrami na oponie przywiązanej do drzewa. Jak z futryny rodzice zrobili nam piaskownicę. Dziś ze wzruszeniem zauważam jak bardzo musieli cieszyć się z tego, że zrobili nam tyle przyjemności.

Swój własny pokój, którym nie musiałam dzielić się z siostrami dostałam, gdy miałam prawie 16 lat. Pamiętam, że wciąż o nim marzyłam. O swoim kawałku podłogi, biurku, książkach na półce. Kiedy prawie dwa lata temu wprowadziliśmy się do naszego domu, był wykończony na tyle, żeby można było w nim zamieszkać. Mieliśmy gdzie ugotować, gdzie się wykąpać i spać. Tyle. Poza pokojami dzieci. Nie wyglądały jak mistrzostwo świata, ale daliśmy córkom to, co jest niezbędne. Swoją przestrzeń. Autentycznie łzy leciały mi ciurkiem, gdy Martyna piszczała z radości na widok swojego pokoju. Nieważne, że w środku prowizorka, z sufitu wystawały jeszcze kable, a po ścianach niosło się echo. Były pierwsze mebelki, było łóżko, było biurko. I najważniejsze, była jej radość.

Dopiero teraz zajęliśmy się prawdziwym projektowaniem domu. W momencie, gdy możemy sobie na to pozwolić. No i od czego zaczęliśmy? Od pokoju dziecka (i niech mi nikt nie mówi, że macierzyństwo nic nie zmienia!). Oboje z mężem lubimy dobre marki, uwielbiamy dobrą jakość i każdy zakup, każda decyzja jest u nas przemyślana. Nie szastamy pieniędzmi na prawo i lewo. Lubimy stabilizację, najczęściej wybieramy rzeczy, które mają służyć nam wiele lat. Stąd między innymi takie, a nie inne meble (o pokoju Martynki pisałam TUTAJ).

 

 

Teraz mogliśmy zająć się oświetleniem w jej pokoju. Sama żarówka już się znudziła (żartuję!). Tu wybór padł na Philips Hue, dlatego, że przy okazji wykańczania jej pokoju, wykorzystamy go niemal w całym domu. Hue to inteligentne oświetlenie, które można sterować za pomocą aplikacji. W łatwy sposób dostosowuje się światło LED do własnych, indywidualnych potrzeb. To już nie sam pstryk włącznika. To już nie jeden odcień światła. Uwaga, to 16 milionów różnych odcieni barw do wyboru. System Philips Hue pozwala na taką regulację do 50 różnych lamp i źródeł światła. Mogę na przykład zgasić światło mężowi, gdy leży w wannie 😉

Zaopatrzyliśmy się w zestaw startowy Hue, w którego skład wchodzi „serce” całego systemu czyli mostek (Hue Bridge) i trzy żarówki ledowe (resztę dokompletowaliśmy). Montaż jest dziecinnie prosty. Potem ściąga się aplikację na telefon i tam według instrukcji steruje się własnymi ustawieniami.

 

philips hue opinie

 

Dla Martyny wybraliśmy oprawę Hue Beyond, dlatego, że łączy w sobie światło nastrojowe z zadaniowym. Wyposażona jest w dwa niezależne źródła światła, dzięki czemu możliwość kombinacji barw jest nieskończona. Lampą można sterować z dowolnego miejsca (nawet będąc poza domem). Czyli jeśli mama mówi „spać” to tak właśnie ma być. Cyk i ciemno. Żartuję.

To co najbardziej mi się podoba to właśnie te sceny, w których do wyboru, między innymi: zachód słońca, czytanie, zorza polarna, relaks, koncentracja czy lampka nocna. W pokoju przyszłego ucznia genialne rozwiązanie.

 

philips hue opinie

 

Ja miałam jedną lampę wiszącą i małą lampkę przy biurku. Pokój był raczej ciemny, a ilość światła niedostateczna. Jasne, nie przeszkadzało mi to wtedy, ale jako nastolatka nie zdawałam sobie sprawy z tego, że światło jest tak ważne. Któż z nas nie czytał książek w łóżku używając latarki?

Wiele w naszym domu zostało do ukończenia. Myślę, że wciąż więcej niż mniej. Wiem jednak, że po pokoju Martyny kolejnym krokiem (poza łazienką) jest pokój bliźniaczek. I tam to dopiero będzie radość. Podwójna! Nowe łóżka, meble, ściany… Plan w głowie się zrodził. Zgadnijcie jakie wybierzemy oświetlenie?

 

 

Sprawianie radości dzieciom to najpiękniejsze uczucie na świecie. Nie zapominając rzecz jasna o sobie. Bo to transakcja wiązana. One mają radość, my przyjemność i satysfakcję. Kocham macierzyństwo!

Zobaczcie ile magii, nie tylko do dziecięcego pokoju, wprowadza Hue: