WYCHOWUJĘ SWOJE CÓRKI NA FEMINISTKI!

 

Kilka dni temu przez moją tablicę główną na facebooku przewinęła się masa artykułów z wypowiedzią Janusza Korwina – Mikke, który uznał kobiety za słabsze, gorsze i mniej inteligentne uznając tym samym, że powinny zarabiać mniej od mężczyzn. Moją pierwszą naturalną reakcją była złość i bezsilność na to, co facet na takim stanowisku może powiedzieć publicznie. Wszystkie epitety, które przyszły mi do głowy nie nadają się do publikowania na blogu. Moim celem nie jest udowadnianie mu, że nie ma racji ani ośmieszanie go. Myślę, że sam ośmieszył się wystarczająco dobrze i smród jaki pozostał będzie się za nim ciągnął już zawsze. Wszystko co powiedział jest absolutnym zaprzeczeniem tego, w jaki sposób wychowuję swoje córki.

Bo proszę państwa, ja wychowuję swoje córki na feministki.

I nie ma to nic wspólnego z wyzbyciem się kobiecości. Feministka to nie babo-chłop biegający bez stanika, w męskich spodniach i krawatem u szyi (chociaż stylizacja niezła 😉 ). To nie osoba, która krzyczy „aborcja na życzenie!” ani „precz z facetami!”. Feministka to kobieta walczące o równe prawa dla każdej płci. To idea mówiąca o tym, że nie ma słabszych i mocniejszych, nie ma inteligentnych i głupich, nie ma podziału zawodów ze względu na płeć. Wszyscy jesteśmy równi! I absolutnie nie powinno chodzić tu o to, by zrzucać nagle mężczyzn z wysokich stanowisk, by pokazać im, że my tu rządzimy światem, bo mamy macicę. Uczę swoje córki, że nie są w niczym gorsze od chłopaków. Tylko tyle.

W moim odczuciu feminizm to nie chęć walki, a chęć dojścia do porozumienia. Nie zawsze podobają mi się sposoby jakie obierane są by osiągnąć ten cel, ale idea jest słuszna.

Właśnie dlatego uczę swoje dziewczynki, że w drodze do życiowego celu nie jest ważna płeć, a osobowość.

Mogą grać w piłkę, jak ich koledzy. Mogą wspinać się po drzewach, bawić samochodzikami i ubierać na niebiesko. Nie muszą nosić długich włosów ani zapinać kolorowych spinek. Mogą nie lubić lalek, bransoletek i ozdobnych spódniczek. Kiedy moja siedmioletnia córka zapytała czy w tej sukience spodoba się koledze od razu zapaliła mi się czerwona lampka. To jej ma się podobać. To ona ma się czuć w tym dobrze. Kiedy tłumaczyłam jej to stojąc przed lustrem, mój mąż tylko się uśmiechnął. Wiedział, że mam rację. Jednemu koledze będzie się podobała w czerwonej bluzce, ale za tydzień pozna innego i tamten będzie lubił ją w żółtym kolorze. Gdzie w tym wszystkim to, co najważniejsze? To, co podoba się jej samej?

Często powtarzam jej, że w dorosłym życiu może być kim tylko chce. Wcale nie musi wychodzić za mąż i rodzić dzieci. Nie może czuć, że musi sprostać czyimś oczekiwaniom. Bo to, że jest kobietą wcale nie oznacza, że ma się rozmnażać. Może pragnąć być kimś innym niż ja, niż jej koleżanki, siostry i większość kobiet na świecie. Może samodzielnie wybrać swoją drogę życiową, bez narzucania przez społeczeństwo, że „teraz czas na ślub”, a potem „czas na dzieci”. Zawsze jest czas na bycie szczęśliwą!

Kobiety mogą być silne i odważne nie tracąc swojej kobiecości. Mylnie uważa się, że jesteśmy kruche i delikatne. Często to my mamy większe jaja od facetów, dlatego nie uznaję czegoś takiego jak „nie możesz, bo jesteś dziewczynką”. Nie wypada nam przeklinać? A dlaczego do cholery? Jakim oficjalnym prawem wypada coś mężczyznom, a kobietom nie? Jeśli moja córka przeklnie to zwrócę jej uwagę, że takich słów się nie używa, a nie dlatego, że nie wypada panience.

Jeśli zdecydują się założyć rodzinę to zawsze będę je wspierała, ale równie często usłyszą ode mnie, że nie muszą zamykać się w czterech ścianach i poświęcać macierzyństwu. Że mogą mieć ogromną radość z bycia mamą, a przy tym nie zapomnieć o sobie, swoich marzeniach i ambicjach. Że czasy, kiedy „baba była do garów” już minęły a równouprawnienie zaczyna się w domu.

Chcę, by moje córki nigdy nie pozwalały na to, by ktoś oceniał je przez pryzmat płci. Żeby nigdy nie sądziły, że nie mogą objąć jakiegoś stanowiska, bo do tej pory było zajmowane tylko przez mężczyznę. Chcę, by czuły się równie inteligentne i miały poczucie, że zasługują na takie samo wynagrodzenie jak facet na podobnym stanowisku. Uczę je tolerancji do odmiennych wyznań religijnych, koloru skóry i niepełnosprawności, a miałabym pozwolić, by ktoś zdeptał ich ambicje, tylko dlatego, że nie mają w spodniach penisa?

Patrząc na drugą stronę medalu, często powtarzam im, że wszyscy ludzie mają jakieś słabości. Że łzy nie są powodem do wstydu. Smutek czują wszyscy, dziewczynki i chłopcy. Nie muszą przeć pod prąd, by komuś coś udowadniać. Czasem trzeba zwyczajnie odpuścić. W naszym świecie nie ma chłopców – superbohaterów i dziewczyn – Barbie. Są ludzie.

I choć moja starsza córka to typowa dziewczyna, która kocha sukienki, ozdoby do włosów, lalki i świecidełka to doskonale wie o tym, że jeśli któregoś dnia będzie chciała ściągnąć kolczyki, ubrać glany i grać na perkusji w zespole rockowym to nigdy nie usłyszy ode mnie „to nie wypada”. Bo jedyną rzeczą, której nam nie wypada to żyć w zgodzie z oczekiwaniami otoczenia, zapomnieć o własnym szczęściu i pozwolić, by ktoś nazywał nas gorszą płcią.