TO JEDNO MOJE ZDANIE, KTÓRE WBIŁO W KANAPĘ MOJEGO MĘŻA

 

W życiu każdego małżeństwa i związku zdarzają się nerwowe sytuacje. Kłócimy się i godzimy. Kobiety są w tym mistrzyniami. Czasem reagujemy zbyt emocjonalnie, innym razem udajemy oziębłe. Mężczyźni nie są w niczym gorsi. Potrafią czepiać się zupełnie o nic i tak odwrócić kota ogonem, że cała wina spada na nas.

Po ostatniej głośniejszej wymianie zdań, powiedziałam coś mojemu mężowi, co wbiło go w kanapę. Zamilkł. Wiedział, że to był cios poniżej pasa a jednocześnie przyznał mi rację.

To była zwykła „gówno-burza”. W zasadzie o nic, ale po nitce do kłębka doszliśmy do etapu, w którym łatwo o jedno zdanie za dużo. Chciałam tego uniknąć.

Zapytałam: „Czy chciałbyś, żeby jakiś obcy facet, któremu „oddamy” naszą córkę traktował ją w taki sposób? Żeby tak się do niej zwracał? I żeby swoje zdenerwowanie przynosił do domu psując w nim atmosferę?

Odpowiedział: „Nie…

No właśnie. Mój tata też tego nigdy nie chciał.

Zapadła cisza. Oboje wiedzieliśmy, że przegięliśmy, a wina leży pośrodku. Wyobraziłam sobie przyszłego męża mojej córki, który krzyczy albo rani ją słowami. Dla matki scena niewyobrażalna. Teraz, jak się okazuje, dla taty także. Nie chcę również, by sprawiała przykrość komuś kogo pokocha, bo przecież tak robili rodzice w nerwowych sytuacjach.

Każde zachowanie, każda kłótnia, każde godzenie się a nawet sposób spędzania czasu, dzieci wynoszą ze swojego rodzinnego domu do domu, który sami kiedyś stworzą. Powielają zachowania swoich rodziców, nawet wtedy, gdy wiedzą, że nie są dobre. Umiejętne kłócenie się jest możliwe tylko wtedy, gdy potrafimy zapanować nad emocjami. I w tym przypadku, do tanga trzeba dwojga.

Stuprocentowy efekt osiągamy wyobrażając sobie, że na naszym miejscu jest syn/córka za kilkanaście lat. Łatwiej wtedy o spokój i konkretne przeanalizowanie sytuacji. Wychowywanie dziecka nie polega bowiem tylko na gadaniu i pouczaniu. Właściwe wychowywanie to pokazanie dziecku własną postawą, że nawet pokłócić się można z głową.

Nie skaczę nad mężem, nie trzęsę się, gdy ma za chwilę wrócić a na podłodze walają się zabawki. On nie żąda, nie wymaga, nie sprawdza. Bo nie chcemy, żeby nasze córki były służącymi w swoim domu ani żeby wybrały sobie na partnera królewicza, któremu trzeba nos podcierać.

Żeby nie było tak cukierkowo, to dodam, że my wciąż tej sztuki się uczymy. Oboje jesteśmy cholerykami, więc sytuacji do szlifowania nowych umiejętności mamy wiele. Ale chyba dopiero niedawno dotarło do nas, że lepiej zacząć późno niż wcale. I że istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że dom, który stworzy nasza córka będzie bardzo podobny do tego, z jakiego sama pochodzi.