POPATRZ W LUSTRO, ZOBACZ SWOJE DZIECI

Po ciężkim dniu, każdego wieczora przychodzi taki moment, że stajemy w końcu przed lustrem. Czy tego chcemy, czy nie, nie pozbędziemy się własnego odbicia. Jasne, można zrezygnować z luster, powiesić na nich ręcznik albo wchodzić do łazienki bokiem. Ale niemożliwym jest nigdy na siebie na spojrzeć.

Czasem podczas mycia zębów późnym wieczorem zawieszam wzrok na sobie dłużej niż zwykle. Robię rachunek sumienia patrząc sobie w oczy. Wtedy niczego nie potrafię uniknąć, nie potrafię ukryć. To jest ten moment, kiedy przestaję oszukiwać samą siebie, że jest dobrze.

Stoję i wyobrażam sobie, że na moim miejscu jest któraś z moich córek, 25 lat później. Czy chcę, by były takimi osobami jaką ja jestem dziś? W dużej mierze to przecież nieuniknione. Dla dzieci jesteśmy autorytetami, wzorem do naśladowania. To od nas uczą się podstawowych zachowań, podejścia do świata, do siebie i innych ludzi. To od nas uczą się życia. Czy będę dumna z siebie, jeśli wychowam swoje dziecko na takiego człowieka jakim ja jestem?

Podchodzę do siebie bardzo krytycznie. Tak, chcę by walczyły o swoje, chcę by potrafiły marzyć i pracować na swoje marzenia. Chcę, by wyrosły na ludzi niezależnych i spełnionych. Jak ja. Ale to co widzę w swoich oczach nie do końca mi się podoba.

Jestem choleryczką, zdecydowanie za szybko i za często się denerwuję. Potrafię zepsuć sobie całkiem fajnie zapowiadający się dzień. Co będzie jeśli właśnie to „odziedziczą” moje córki? Czy chcę, by tak mało istotne sprawy miały wpływ na ich samopoczucie? Czy nie za często pokazuję im, że oto jakaś zła nowina sprawiła, że nie uśmiecham się stawiając wieżę z klocków? Czy chcę widzieć za 25 lat, że wychowałam nerwusów?

Bardzo długi czas zajęło mi zaakceptowanie swoich wad. Tych fizycznych. Długo pozbywałam się kompleksów, zawsze gdzieś znalazł się ktoś ładniejszy, bardziej zadbany, bardziej elegancki, kobiecy czy pewniejszy siebie. I ja. W cieniu, schowana za murem niskiego poczucia własnej wartości. Odkąd pamiętam nie lubiłam swoich włosów. Już w podstawówce wszystkie koleżanki mogły pochwalić się pięknymi prostymi włosami. Moje wiecznie się kręciły robiąc mi na głowie miszmasz. Cudnie lśniły i pięknie prezentowały się, gdy rozczesywałam je wieczorem. Ale byłam inna, bo nikt wokół nie miał takich fal. Chowałam je w warkoczu. Każdego dnia zaplatałam go od nowa i ukrywałam coś, co w moich oczach było katastrofą.

Kiedy zaczęłam dorastać zazdrościłam koleżankom zgrabnych nóg. Ja zawsze miałam umięśnione, mimo że nigdy nie trenowałam żadnej dyscypliny sportowej. I znów odstawałam od reszty. Chowałam je w długich spodniach, nieważne czy był mróz czy 40 stopni na plusie.

Nienawidziłam też swojego nosa. Od zawsze. Psuł nawet to, że mam piękne duże oczy. Na każdym zdjęciu widziałam tylko ten kichol. Nie oglądałam fotek z wycieczek klasowych, nie oglądałam niczego co zawierało mój wizerunek. Mimo, że kochało się we mnie wielu chłopaków, ja wciąż uważałam, że wszystkie koleżanki są fajniejsze, ładniejsze.

Dziś tęsknię za tamtymi włosami, lubię swoje nogi i absolutnie akceptuję swój nos (jak to mówi Łukasz Jakóbiak „mamy nosa”). Gdyby tak nie było, nigdy w życiu nie napisałabym tego publicznie. Wyrzucam sobie to, że tak długo musiałam uczyć się akceptacji siebie. Takiej akceptacji w stu procentach. Nie chcę, by moje dzieci patrząc w lustro widziały swoje wady. Nie chcę, by tak długo jak ja myślały o sobie negatywnie.

Do dnia dzisiejszego łapię się na tym, że wrzucając zdjęcie na instagram myślę sobie :”Jak ja tu wyszłam? Cholera, ten nos.” Chwilę potem śmieję się w duchu, wyszłam tak jak wyglądam. Mogłabym zgłębić tajniki fotoshopa, ale po co?

Najlepszą motywacją do pracy nad sobą jest wyobrażenie sobie, że nasze dzieci są naszym odbiciem lustrzanym. Z ręką na sercu, nie chcę by w pewnych dziedzinach życia były takie jak ja. Nie zawsze daję im dobry przykład jak należy się zachować w stresującej sytuacji. Nie zawsze pokazuję im, że jesteśmy piękni, bez względu na rodzaj włosów, wielkość łydek czy kształt nosa. Zawsze możemy być szczęśliwi.

Długa droga przede mną. Dużo pracy.

Nad sobą.